sobota, 1 grudnia 2018

Kulinarne plany na grudzień

A co mi tam, będę ciągnąć temat. Zwłaszcza, że w grudniu są święta, więc ma się ochotę zrobić dużo dobrych rzeczy.
- zupa z suszonymi grzybami - ostatnio kupiłam w Selgrosie wielką paczkę suszonych borowików, więc koniecznie muszę to wykorzystać do jakiejś pysznej zupki.
- jakaś "chińszczyzna" - tak, wiem, że na razie to strasznie ogólnikowo piszę, ale tak czasem jest, że mam pomysł na coś "mniej więcej" i dopiero jak robię zakupy to zaczyna mi się precyzować, co dokładnie zamierzam zrobić. Ostatnio mam ochotę na smaki azjatyckie, choć oczywiście nie umiem gotować autentycznych dań z tego regionu, ale chętnie się zainspiruję.
- kawior z bakłażana - to już brzmi konkretnie... i dziwnie. Ale ostatnio natknęłam się na ten przepis przeglądając bloga Jadłonomia i uznałam, że jest dość prosty. A do tego uwielbiam bakłażana i ostatnio mam ochotę częściej go robić.
- sałatka z pieczonego bakłażana, papryki i mozzarelli - znalazłam ten przepis w książce "Obfitość" i uznałam, że chcę go zrobić, bo prosty, bo bakłażan, bo lubię sałatki. Generalnie uważam, że ciężko jest znaleźć dobre przepisy na sałatki.
- smalec z fasoli z porem i gruszką - klasyczny smalec z fasoli robiłam nie raz, ale chciałabym coś urozmaicić i ten przepis bardzo mnie zaciekawił.
- pasztet z soczewicy - też robiłam nie raz, ale zawsze było to moje własne eksperymentowanie. Tym razem uznałam, że wykorzystam przepis z Jadłonomii, bo póki co wszystkie się sprawdzają. Myślę, że to może być dobre na święta.
- ciasto guinness - z reguły nie piekę, ale uparłam się, że tym razem na święta zrobię coś słodkiego. Jeszcze nie wiem na sto procent, czy to będzie akurat to ciasto, ale przykuło moją uwagę, gdy przeglądałam przepisy na termomix. Wygląda na tyle prosto, że chyba nawet ja powinnam z nim sobie poradzić.

sobota, 24 listopada 2018

Jestem na tumblerze

Stwierdziłam, że o tym napiszę, bo w sumie czemu nie. Coś mnie natchnęło i założyłam sobie konto na tumblerze https://www.tumblr.com/blog/vampircia Co prawda jeszcze nie wiem, czy będę go używać do czegoś więcej niż tylko obserwowanie co wrzucają inni i okazjonalne komentowanie, ale zobaczymy. Ostatnio sporo się dzieje w moim twórczo-fandomowym życiu. Przede wszystkim po ponad dwuletniej przerwie wzięłam się za kontynuowanie "Wyzwań" i nowy rozdział już się pisze. Dodało mi to niesamowitych skrzydeł, ponieważ w pewnym momencie już praktycznie straciłam wiarę, że jeszcze kiedykolwiek odzyskam wenę. Jeśli jesteście zainteresowani, śledźcie blog ISETverse, do którego link jest w rubryce "odwiedzam".
Inna sprawa jest taka, że zaczęłam nadrabiać mangi i animce, co ma bardzo pozytywny wpływ na moją wenę. Można wręcz rzec, że ostatnio wciągnęła mnie seria "The Grandmaster of Demonic Cultivation" (wciąż nie mogę zapamiętać oryginalnego tytułu), o której być może napiszę oddzielnego posta, gdy lepiej się z nią zapoznam. Tak czy siak, miło jest znowu tworzyć i oglądać animce:)

niedziela, 11 listopada 2018

Dziwny dzień

Z reguły nie zaczynam dnia od wpisu na blogu, ale dzisiaj jest dziwny dzień i zaraz wyjaśnię czemu. Otóż miałam dzisiaj problem ze spaniem. Nie wiem, czy to przez to, że wczoraj wieczorem wypiłam kawę, czy przez to, że za dużo zjadłam na przyjęciu, ale generalnie przyśniła mi się incepcja. Śniło mi się, że mi się śniło, że mam fajny pomysł na opowiadanie. Obudziłam się we śnie i tak spodobał mi się ten pomysł, że zaczęłam go rozkminiać. Potem obudziłam się na serio i... dalej zaczęłam rozkminiać ten pomysł. I nie mogłam już zasnąć. Czy ten pomysł rzeczywiście jest taki super? Czas pokaże. Z pomysłami w snach często jest tak, że wydają się super tuż po obudzeniu, a im więcej czasu mija, tym bardziej dochodzi się do wniosku, że to jednak debilny pomysł. Dlatego nie nastawiam się, że nagle wróci mi wena, ale też nie chcę całkowicie skreślać tego pomysłu, bo może kiedyś się przyda. Dlatego postanowiłam napisać o tym tutaj, żeby nie zapomnieć.
Kolejną dziwną rzeczą jest to, że dziś mamy setną rocznicę odzyskania niepodległości, a ten pomysł ma związek z ostatnim stuleciem historii Polski. Ale... jest dziwny. Serio, jest tak dziwny, że boję się własnego umysłu:P Ale opowiem tak ogólnie, o co chodzi. Szczegółów nie będę zdradzać tak na wszelki wypadek, gdyby jednak kiedyś zachciało mi się to napisać. Generalnie pomysł jest taki, że ponad stuletni wampir (polski wampir) spotyka babę, która pracuje nad wehikułem czasu i nemezis tego wampira próbuje zdobyć ten wehikuł, żeby zmienić historię. I wiem, że to mało, ale serio na razie więcej wolę nie mówić. Co ciekawe rozkminiłam już całkiem sporo i zastanawiam się, czy sobie szczegółowych notatek nie zrobić. Tak na wszelki wypadek;) Ale może się też okazać, że jutro jak się obudzę, to już wszystko pójdzie w zapomnienie i uznam pomysł za durny i nie wart zachodu. Ale jeśli jest choć cień szansy, że jakaś wena pozostanie, to czemu nie mieć nadziei? No bo czyż tytuł "Wampiry i podróż w czasie" nie był by epicki? Życzę wam wszystkiego dobrego w tym dniu.

niedziela, 4 listopada 2018

Kulinarne plany na listopad

Tematyka tego posta może wydawać się śmiesznie prozaiczna, ale już tłumaczę, o co chodzi. Często jest tak, że mam ochotę ugotować dużo różnych potraw, ale albo nie mam czasu, albo zapominam, co tak naprawdę chciałam zrobić. Oczywiście można po prostu zapisywać to w zeszycie, albo na karteczkach, ale doszłam do wniosku, że jak zrobię to tutaj, to będę mieć więcej frajdy. I może rzeczywiście w ten sposób będę się mogła zorganizować i przyrządzić to, co tak ciągle za mną chodzi. Jak ta forma się sprawdzi, to może będę tworzyć podobne posty na inne miesiące, zobaczymy.
Zapiekanka ziemniaczana z wege "mięsem" - jak nie wiecie, co to wege "mięso", to zapraszam do tego postu. Zapiekanki z ziemniaków nie robiłam od lat, ale jakoś nie dawno pomyślałam sobie, że to mogłoby fajnie wyjść z niektórymi seitanowymi produktami. Mam ich jeszcze sporo w lodówce, więc chętnie któryś do tego wykorzystam, tylko muszę się wstrzelić w taki termin, żeby móc się z tym zorganizować. Jak się pracuje o bardzo nieregularnych porach, to z niektórymi potrawami jest problem, dlatego najczęściej robię po prostu potrawki, które starczają na kilka dni i które można w pracy odgrzać w mikrofali.
Turecka zupa soczewicowa - to danie już wcześniej robiłam, nawet nie raz i po dłuższej przerwie mam na nie znowu ochotę, bo pasuje na jesień. Jest wygodne, bo nie jest pracochłonne, nie musi być jedzone na świeżo i można wziąć do pracy, więc myślę, że tu nie będzie problemu ze zorganizowaniem się, o ile nie zapomnę.
Barszcz ukraiński - tej zupy jeszcze nigdy nie robiłam i aż wstyd, bo widnieje w jednej z moich ulubionych książek kucharskich: w Jadłonomi. Ale jakoś dopiero dzisiaj przeczytałam dokładnie przepis i zdałam sobie sprawę, że jest naprawdę prosty. Teraz mam smaka na to danie, więc będę musiała je niebawem zrobić.
Sałatka jarzynowa z ziemniakami zamiast jajek - choć na razie robiłam tylko raz, to uważam, że smakuje mi bardziej niż tradycyjna sałatka jarzynowa. W sumie też proste do zrobienia, ale nie jakieś super szybkie, więc pewnie zrobię w jakiś luźniejszy dzień. Niby dziś jest luźniejszy dzień, ale już mam co jeść, więc sałatka musi poczekać.
Klopsiki szwedzkie z czerwonego ryżu - też danie z Jadłonomii. W sumie to jeszcze nie wiem, czy to plan na listopad, czy na grudzień, bo ostatni raz robiłam je na wigilię (wiem, mało tradycyjnie:P) i teraz jakoś mi się kojarzą świątecznie. Ale może mi przyjdzie ochota już wcześniej, nie wykluczam tego, bo mi ostatnio chodzą po głowie.
Smarowidło z dyni i suszonych pomidorów - wczoraj wyczaiłam na blogu Jadłonomia i stwierdziłam, że będę musiała zrobić, bo uwielbiam dynię i uwielbiam suszone pomidory. I nie raz robiłam smarowidła z jednych i drugich, ale zawsze oddzielnie. Jakoś nigdy nie wpadłam na to, żeby je połączyć.
Może to za krótka lista, żeby wypełnić cały listopad, ale pamiętajmy, że jeszcze musi zostać miejsce na improwizację;) A tak w ogóle, to nie wiem, czy nie zmienię wyglądu bloga. Ten już trochę mi się znudził. Mam ochotę na jakąś minimalistyczną elegancję.

niedziela, 28 października 2018

Marzenia

Mam czas, wychodzić się nie chce, bo pada, więc pomyślałam, że cosik napiszę. Wezmę na tapetę jakże przereklamowany temat. Ach, marzenia, wszyscy je mamy, prawda? No właśnie ja długo myślałam, że się z takowych wyleczyłam. Uznałam, że skoro mam wszystko, co potrzebne, żeby przetrwać i do tego mogę sobie pozwolić na jakieś przyjemności, to po co mi więcej? Ambitna nie jestem. Jednak po wielu przemyśleniach doszłam do wniosku, że jest coś, czego pragnę, ale jest to tak trudne do zdobycia, że wciąż mam wątpliwości, czy w ogóle osiągalne. Chciałabym... zmienić swoją psychikę. Zabrzmiało dziwnie? Cóż, ciężko to wytłumaczyć. Nawet ja sama nie do końca to rozumiem, ale doszłam do wniosku, że wszystkie moje niepowodzenia wynikają ze mnie samej, a nie z otaczającego mnie świata. Oczywiście środowisko, w którym przyszło mi funkcjonować też nie jest idealne, ale mimo wszystko uważam, że mogłabym wiele, gdyby nie blokady, które tworzy mój własny mózg. Dla przykładu mówiłam już o swojej pisarskiej niemocy. Straciłam moc tworzenia historii i nawet czytanie przychodzi mi z trudem. Nie wiem skąd to wynika, ale przestałam mieć jakąkolwiek wenę. Nie mam pomysłów, nie mam kreatywności i w ogóle mam wrażenie, że to nie tylko tyczy się pisania. Chciałabym tą moc odzyskać, nawet nie po to, żeby wydawać książki, bo już mi na tym nie zależy, ale choćby po to, żeby tworzyć do szuflady. Serio, to by wystarczyło, ale nie da rady i koniec. Jeszcze wszystko byłoby ok, gdyby na to miejsce przyszło jakieś inne kreatywne hobby, ja wiem... rysowanie, czy szycie. Ale nie, przestałam umieć tworzyć i koniec. Bo wiecie, to nie są takie rzeczy, do których można się zmusić. tzn. niby można, ale po co? To ma być pasja, nie obowiązek. Mogę sobie kazać: "Od dziś codziennie rysuję jeden obrazek", ale przyjemności nie byłoby w tym żadnej. Ale dobra, nie chcę się rozwodzić o hobby, bo to tylko drobna rzecz. Generalnie z wieloma rzeczami mam tak, że nie mogę się przełamać, boję się czegoś itp. i naprawdę nie chcę się wdawać w szczegóły, ale po prostu, gdyby moja psychika nie była taka głupia, to myślę, że byłoby mi w życiu dużo lepiej i wielu ciekawych rzeczy mogłabym dokonać.
Wiecie, wiele rzeczy w swoim życiu można zmienić. Można zmienić pracę, miejsce zamieszkania, znajomych, ale zmienić własną osobowość to już nie jest taka prosta sprawa. Jeśli to w ogóle możliwe. Dlatego mogłabym rzucać banałami, że moje marzenie, to podróże, lepsza praca itp. ale uważam, że bez zmiany samej siebie, to wszystko jest na nic.
Właśnie przeczytałam to, co napisałam i myślę, że wyszło z tego niezłe pieprzenie, ale to naprawdę coś, z czym mam problem. Niestety nie do końca wiem, jak to wytłumaczyć (wspominałam coś o nieumiejętności pisania). Po prostu czasem sama tworzę sobie tak irracjonalne problemy, że sama nie wiem, skąd to się bierze, czemu stałam się taką osobą. Kiedyś byłam trochę inna. To znaczy, moja osobowość nigdy nie należała do cudownych, ale w ostatnich latach mam wrażenie, że te negatywne cechy się nasiliły. Jeśli je pokonam, to spełni się moje marzenie, bo wtedy inne rzeczy staną się dużo łatwiejsze. Tylko jak to zrobić? Czary mary by się przydało.

piątek, 19 października 2018

Wegetariańskie "mięsa"

Postanowiłam reanimować bloga i więcej pisać o przemyśleniach na różne tematy, bo często mam tak, że wielorakie myśli krążą mi po głowie i nie mają ujścia. Czasem są to tematy błahe, czasem poważne i za każdym razem mam jakiś problem z podzieleniem się nimi. Tak jakbym straciła moc pisania, bo w głowie niby mam ułożone, co mam powiedzieć, ale jakoś nie jestem w stanie dokonać transferu myśli. Z drugiej strony to blog, który nie ma aspiracji na bycie jakimś poważnym, opiniotwórczym portalem, więc jak wyjedzie koślawo, to trudno. Czemu by nie spróbować?
Zdecydowałam się zacząć od tematu raczej lekkiego, bez wdawania się w jakieś wielkie kontrowersje. Jesień to chyba moja ulubiona pora roku na gotowanie i ostatnimi czasy z chęcią testuję tzw. wege "mięsa". I postanowiłam wytłumaczyć tu pewne kwestie, które u wielu ludzi wciąż wzbudzają... brakuje mi słowa... powątpiewanie? Zdziwienie? Nie chcę mówić "niezrozumienie", bo to nie jest jakaś trudna, społeczna kwestia, ale po prostu wydaje mi się, że przydałoby się parę słów wyjaśnienia o co chodzi z tym dziwnym wege "mięsem".
Na pewno wielu z was spotkało się z czymś takim jak sojowe kotlety lub parówki (o nazewnictwie powiemy później). Nawet jeśli nigdy tego nie jedliście, to pewnie chociaż obiło się wam o uszy. Oczywiście, to, czy to rzeczywiście smakuje jak mięso, to inna kwestia, ale zaobserwowałam, że pojawia się takie zaskoczenie na zasadzie: "no ale skoro nie chcesz jeść mięsa, to po co próbujesz je czymś imitować?" I od razu mówię, że ja się o to nie obrażam, bo to bardzo dobre pytanie. Sama je sobie kiedyś zadawałam i myślę, że wreszcie mogę udzielić spójnej odpowiedzi. Generalnie był taki okres, kiedy mocno stroniłam od produktów tego typu. Nigdy nie miałam problemu z tęsknotą za mięsem, więc wcale mi nie zależało na jedzeniu czegoś, co je przypomina. Ale pamiętam, że kiedy powstała nowa, dobrze oceniana wege restauracja w Krakowie, przeszłam się do niej i zaskoczyło mnie, że wiele dań w karcie miało w składzie "mięso". Na początku mnie to trochę wkurzyło, bo pomyślałam sobie: "no cholera, nie po to idę do knajpy wege, żeby mi dawali coś, co ma być jak mięcho". Spytaliśmy się z czego owe mięcho jest zrobione i pani powiedziała, że z seitanu (wysokobiałkowy produkt otrzymywany z glutenu pszennego). A ponieważ jestem osobą, która lubi próbować nowe rzeczy, stwierdziłam, że co mi tam, zamówię. I danie było przepyszne:) Oczywiście nie każdego taki produkt musi przekonać. Jednemu będzie smakować, drugiemu nie. Ja lubię dużo przypraw i mocne smaki, a to właśnie smakowało głównie przyprawami. Czy to znaczy, że zaczęłam tęsknić za mięsem? Nie, bo nie uważam, żeby to rzeczywiście smakowało jak mięso. Zresztą nie jest to coś, co jadam na co dzień, ale po prostu fajnie jest czasem spróbować czegoś innego. Żeby było weselej ostatnio dostałam od przyjaciół całą paczkę wege "mięs", które też są zbożowe i mocno doprawione, więc mi to podeszło i sama od czasu do czasu sobie zamawiam, żeby trochę poeksperymentować w kuchni z czymś nowym.
No dobrze, ale co z innymi ludźmi? Czy oni też chcą tylko poeksperymentować w kuchni? Cóż, trzeba by o to zapytać ich samych, ale myślę, że warto nadmienić tu o pewnej ważnej rzeczy. Ludzie przechodzą na wegetarianizm z różnych powodów. Niektórzy po prostu mają taki kaprys i chcą być trendy, niektórzy z powodów zdrowotnych, a inni z religijnych lub moralnych. I ta ostatnia grupa wydaje mi się całkiem liczna, a to nie muszą być osoby, które nie lubią mięsa. Mogą tęsknić za swoimi ulubionym potrawami, ale najzwyczajniej w świecie źle czują się psychicznie, jeśli je spożywają, więc w takim przypadku wcale się im nie dziwię, że szukają substytutów. Dla niektórych z nas, to może wydawać się dziwne, wręcz irracjonalne, ale pamiętajmy, że nie jesteśmy tacy sami i nie możemy wszystkich mierzyć swoją miarą.
Ja osobiście często traktuję dania mięsne jako inspirację, choć wcale nie mam ochoty na oryginał. Przykładowo, nie cierpię prawdziwych flaczków, ale kiedyś zobaczyłam przepis na wersję wege, przeczytałam składniki, wyobraziłam sobie efekt końcowy i pomyślałam: "Hmmm, to może być bardzo dobre". Przetestowałam więc danie i teraz to jedna z moich ulubionych zup:) Innym razem spróbowałam smalcu wege i choć nigdy nie jadłam oryginału, pomyślałam: "dobre to, teraz będę robić sama". I robię, choć nawet nie wiem, czy smakuje podobnie jak oryginał i w sumie nie jest to dla mnie istotne. Ale tutaj rodzi się kolejne, często zadawane pytanie: "No na cholerę nazywać to flaczkami i smalcem jak to nie ma z nimi nic wspólnego!" W sumie racja, nie ma, może poza inspiracją, ale każdy może sobie nazywać rzeczy jak chce, więc korzystam z tego nazewnictwa, które się przyjęło. Wiem, że ludzie kłócą się czasem o to, czy sojowe kotlety, parówki i inne takie rzeczy powinny się tak nazywać, skoro nie mają z mięsem nic wspólnego. Ale wiecie co? Ja mam to gdzieś, serio. Co za różnica jak to się nazywa, skoro dalej pozostaje tym samym? Wszechświat jest wielki i tajemniczy, więc po co zawracać sobie głowę takimi pierdołami? Nie miałam bólu dupy, gdy Pluton przestał być nazywany planetą, bo dla mnie równie dobrze mógłby zostać nazwany "klumklumklum", a wszechświat pozostałby niezmieniony. I tak samo nie będę mieć bólu dupy, jeśli następnym razem, jak pójdę do sklepu, kotlety sojowe będą mieć na opakowaniu napisane "sojowa śluma". To tylko słowa, zlepek dźwięków. Pamiętajmy jednak, że produkt jakoś trzeba sprzedać, więc jego nazwa powinna coś człowiekowi mówić. Chociaż... kto wie, może "sojowa śluma" sprzedawałaby się lepiej. Dobra, dla mnie to od tej pory sojowa śluma, mam nadzieję, że artykuł dobrze się czytało. Do następnego razu, cześć:)

sobota, 21 lipca 2018

Stargate Universe - opinia

Wahałam się trochę, czy oglądać tę serię ponownie, bo pamiętałam, że była słabsza od pozostałych, ale spróbowałam i nie żałuję. Owszem, w SGU widać trochę spadek formy, ale nie aż tak, żeby mnie to miało zniechęcić. Myślę, że główny powód, dla którego SGU nie odniosło sukcesu jest taki, że po prostu odeszło od stylu poprzednich serii. W pozostałych SG mieliśmy do czynienia z typową space operą, natomiast SGU jest bardziej survivalowo-psychologiczne. Czy to źle? Ja uważam, że nie. Podoba mi się takie nowe spojrzenie, ale to, co moim zdaniem zawiodło najbardziej, to same postacie. Nie wiem, czy to wina aktorów, czy scenariusza, ale moim zdaniem, niewielu tu ciekawych bohaterów. Tak naprawdę jest jeden, którego uwielbiam i myślę, że to przede wszystkim aktor dał sobie tutaj radę. Dr. Rush jest zupełnie innym typem bohatera, niż te, z którymi mieliśmy do czynienia do tej pory i nie ukrywam, że właśnie takiej postaci brakowało mi od samego początku. Właściwie jest bardziej antybohaterem. Niby protagonista, ale za wszelką cenę chce dopiąć swego, bez względu na to, co czują i myślą inni. Jest gotów ryzykować cudzym życiem, okłamywać całą załogę i podkładać ludziom świnie, żeby tylko było po jego myśli. I cały czas pozostaje przy tym przekonujący. I ze wspaniałych postaci to w zasadzie tyle. Jest kilka spoko, kilka nijakich i kilka denerwujących, ale szczegóły już sobie daruję.
Jeśli chodzi o fabułę to 1 sezon zapowiada się bardzo ciekawie, w drugiej połowie robi się nudny, a potem w 2 sezonie znowu idzie ku dobremu, tylko po, żeby przywalić jednym z najgenialniejszych odcinków w całym SG tuż pod koniec i... zakończyć sezon w ewidentnym zawieszeniu bez nadziei na jakikolwiek dalszy ciąg. Co prawda istnieje komiks, w którym fabuła została pociągnięta dalej, ale mimo wszystko po serialu zostaje wielki niedosyt. Szkoda. Myślę, że mimo potknięć i niedociągnięć SGU miało potencjał. Trudno jednak winić wytwórnię za zawieszenie serialu, który nie przynosił zysków. Mimo wszystko mam nadzieję, że MGM jeszcze kiedyś wznowi SG w takiej, czy innej formie i że będzie to warte czekania.

sobota, 23 czerwca 2018

Stargate Atlantis - opinia

Zabieram się do tego, zabieram i zabrać nie mogę, więc pewnie jak zwykle wyjdzie dość ogólnikowo. SGA nie jest lepszy od SG1, ale nie jest też dużo gorszy. Nauczeni doświadczeniem twórcy zdołali wyeliminować większość głupot, które pojawiały się w początkowych sezonach SG1, ale zabrakło też legendarnych odcinków. Generalnie jest mniej świetnych odcinków i mniej beznadziejnych, za to sporo takich se. Postacie przypadły mi do gustu, zwłaszcza Ronon i McKay, i podoba mi się, że pojawiają się też bohaterowie z SG1, więc nie jest to taki spin-off całkowicie oderwany od oryginału. Oglądało się też o tyle dobrze, że większości odcinków naprawdę nie pamiętałam.
Co ciekawe w SGA głównych złych nie do końca uważam za złych. Oczywiście stanowią zagrożenie dla ludzi i trzeba z nimi walczyć, ale w przeciwieństwie do Goa'uld czy Ori nie robią tego, co robią, bo mają taką fanaberię, tylko dlatego, że potrzebują "jeść" ludzi, żeby przetrwać. Jest to nieco odmienne spojrzenie na rasę wrogich kosmitów i pewien powiew świeżości. Zdecydowanie bardziej denerwowali mnie pomniejsi wrogowie wśród ludzi, którym ekipa Atlantisa powinna skopać tyłki dużo dotkliwiej niż robiła to w rzeczywistości. Często brakowało mi satysfakcji płynącej z tego, gdy denerwująca postać dostaje to, na co zasłużyła. Chociaż trzeba przyznać Rononowi, że był bardzo chętny do kopania tyłków, więc plus dla niego. Minus dla Shepparda za próby udawania kapitana Kirka i głupie zgrywanie szlachetnego w niektórych sytuacjach.
Ogólnie polecam.

wtorek, 5 czerwca 2018

50 ciekawostek o mnie

Chciałaś, Mir, no to masz:]

  1. Uważam, że kanapka to genialny wynalazek.
  2. Mam pluszowego creepera i endermana.
  3. W domu zawsze muszę mieć suszone pomidory w dużych słojach.
  4. Łatwo zasypiam w dzień.
  5. Nie umiem chodzić w butach na obcasie.
  6. Nie lubię coca-coli.
  7. Nie lubię też pepsi.
  8. Nie spędzam dużo czasu pod prysznicem.
  9. Zawsze brakuje mi piżam.
  10. W szufladzie w biurku mam zawsze straszny bałagan.
  11. I w torebce.
  12. W kuchni muszę mieć porządek.
  13. Kiedyś lubiłam salceson.
  14. Pamiętam telewizję bez reklam.
  15. Interesuję się survivalem choć nie chcę go sprawdzać w praktyce.
  16. Uważam, że Norilsk to ciekawe miejsce, choć nie chciałabym tam pojechać.
  17. Marzy mi się kolonizacja Antarktydy choć nie chciałabym w niej brać udziału.
  18. Mam nadzieję, że dożyję wysłania sondy do innej gwiazdy.
  19. Nie boję się pająków, bo nie latają.
  20. Uważam, że smażenie naleśników jest nudne.
  21. Chciałabym poznać największe zagadki starożytności.
  22. Nie, nie wierzę w starożytnych kosmitów;)
  23. Zaczynam mieć coraz większe wątpliwości, czy kosmici w ogóle istnieją.
  24. Nie chciałabym mieć żadnego zwierzęcia.
  25. Kiedyś miałam rybki.
  26. Jedna nazywała się Zorro.
  27. Jako dziecko byłam zła, że disneyowska „Mała syrenka” dobrze się kończy.
  28. Złamałam rękę kilka dni po poznaniu Raziela.
  29. Grałam kiedyś na skrzypcach w zespole ludowym.
  30. Chciałabym mieć różowy długopis (kiedyś taki miałam).
  31. Od lat nie używam tuszu do rzęs.
  32. W liceum miałam lepsze oceny z fizyki niż z angielskiego.
  33. Lubiłam brody zanim to zaczęło być modne.
  34. Jeździłam do Chorwacji zanim to zaczęło być modne.
  35. Chciałam polecieć na Islandię zanim to zaczęło być modne.
  36. Nie chcę już tam lecieć, bo to zaczęło być modne.
  37. Mam ból dupy, gdy rzeczy, które robię zaczynają być modne.
  38. Nie cierpię perfum.
  39. Zazdroszczę ludziom, którzy się nie przejmują, że się gdzieś spóźnią.
  40. Generalnie zazdroszczę ludziom, którzy się nie przejmują pierdołami.
  41. Nie umiem prasować.
  42. Staram się kupować rzeczy nie wymagające prasowania.
  43. Kiedyś interesowałam się filmami.
  44. Teraz praktycznie nie chodzę do kina.
  45. Kiedyś lubiłam sporty zimowe.
  46. Teraz ich nie znoszę.
  47. Moje pierwsze lego dostałam w Zakopanem.
  48. Jestem zła, że mój ulubiony magazyn kulinarny już się nie ukazuje.
  49. Nie lubię koni.
  50. Dziś zepsuła mi się pralka.


piątek, 11 maja 2018

Stargate SG-1 sezon 9 - 10

Mogłoby się wydawać, że po tym, jak Jack O'Neill odejdzie z drużyny, serial zdecydowanie straci na wartości, ale tak się nie stało. Sezon 9 i 10 można spokojnie potraktować jako jedną spójną całość, która obfituje w ciekawe odcinki, a nowe postacie niczego nie psują. Właściwie to jest mi dość przykro, że Vala pojawiła się tak późno, bo uważam, że to typ postaci, której brakowało w SG-1 od samego początku. Może Vala bywa denerwująca, ale jej cechy antybohatera są powiewem świeżości pośród wiecznie prawych i szlachetnych członków SG-1.
Jeśli chodzi o wrogów, to robi się interesująco, bo wreszcie dochodzimy do etapu kiedy SG-1 musi zacząć współpracować z Baalem, który zresztą stał się jednym z moich ulubionych bohaterów. Większość Goa'uldów raczej nie należało do postaci, które da się lubić, ale Baal to zupełnie inny poziom. Potrafi być wyjątkowo wredny, a jednocześnie ma w sobie coś, co sprawia, że chce się go więcej. I w sumie dostaje się go więcej, kiedy postanawia się sklonować:P
Ori są głównym wrogiem i teraz jak tak o tym myślę, to w zasadzie nie pojawiają się ani razu. Widzimy tylko pionków, którymi się posługują... i którzy są dość nudni. Ale ogólnie ciekawych motywów nie brakuje. Najlepszy jest oczywiście ostatni odcinek, którego oglądanie chyba nigdy mi się nie znudzi. Nowe postacie dają radę, a O,Neill momentami się pojawia, więc generalnie źle nie jest.
Cały serial od początku przeszedł długą drogę i uważam, że poza paroma potknięciami, była to droga ku lepszemu. A jak prezentuje się całość z dzisiejszego punktu widzenia? Cały czas wspaniale. Polecam:)

niedziela, 22 kwietnia 2018

Stargate SG-1 sezon 8

Sezon ósmy okazał się osłodą po siódmym. Wszystko tu jest tak, jak powinno. O'Neill zostaje generałem, a Carter dowódcą SG-1. Odcinki mi się naprawdę podobają. Pojawia się Vala (wreszcie), jest fajny motyw z Maybournem (myślałam, że go już nie zobaczymy), SG-1 zdobywa wehikuł czasu i oczywiście go używa. I to w jakim celu? Żeby ukraść ZPM z przeszłości. Haha! Oczywiście następują pewne zawirowania i dostajemy alternatywną rzeczywistość. Ten odcinek spokojnie można uznać za legendarny. Podoba mi się też sposób w jaki zostaje pokonany Anubis, sprzymierzenie się z Baalem i walka z replikatorami. Serio, nie ma się tu za bardzo czego doczepić. Może jedynie motyw z daniem się zrobić w bambuko przez replikatora był trochę przesadzony. Serio, po tylu latach SG-1 byliby wciąż tak naiwni? Ale tak poza tym, nawet te słabsze odcinki nie był aż tak głupie, by nie dało się ich oglądać, więc za ten sezon należą się wielkie brawa.

sobota, 14 kwietnia 2018

Stargate SG-1 sezon 7

Mówiłam, że mam nadzieje co do siódmego sezonu? Haha, co za naiwność! Siódmy sezon jest jeszcze gorszy od szóstego, dlatego ta notka będzie rekordowo krótka, bo po prostu nie ma o czym pisać. Większość odcinków to totalne średniactwo, a pod koniec sezonu (nie liczę dwóch ostatnich odcinków) dostajemy po ryju takim gównianym kombo i rekordową ilością wątków politycznych, że żal za dupę ściska. Jedyne świetne, w moim odczuciu odcinki to "Revisions" (to z kopułą na toksycznej planecie) i sama końcówka sezonu. Na dodatek ginie fajna postać. Ale jest jeden plus: w tym sezonie Daniel przestał mnie wkurzać. Chyba umieranie mu dobrze zrobiło.

niedziela, 8 kwietnia 2018

Stargate SG-1 sezon 5 - 6

Zrobiłam oba sezony dość szybko i nie miałam kiedy sklecić notki, więc teraz napiszę zbiorczo. Piąty sezon jest naprawdę bardzo dobry i obfituje w ciekawe odcinki. Ja np. bardzo lubię epizod "Ascension", w którym Pradawny zakochuje się w Carter i wraca do cielesnej formy. Może brzmi banalnie, ale odcinek warto obejrzeć chociażby dla motywu, w którym Pradawny zbudował wrota z rzeczy zamówionych na Ebayu. Innym świetnym odcinkiem jest "2001", czyli powrót do wątku z "2010". Tym razem Ziemianie napotykają tą samą złą rasę w nieco innych okolicznościach, ale udaje się podejść bubiarzy podstępem. Tak sobie pomyślałam, że powinni wszystkim złym dawać adres do czarnej dziury. Zrobiłoby się tam bardzo tłoczno;)
Niestety w piątym sezonie pojawił się też odcinek, którego nie byłam w stanie oglądać, czyli ten w którym Daniel umiera na chorobę popromienną (i ascenduje). Ale nie, że jakoś kocham tą postać, tylko po prostu nie lubię jak cały odcinek jest o czymś wielce niesmacznym.
Jeśli chodzi o sezon szósty to następuje tu znaczy spadek jakości i nie ma to dla mnie nic wspólnego z brakiem Daniela. Wprost przeciwnie, cieszyłam się, że wreszcie odpocznę od tej postaci, a Jonasa lubię bardzo. Serio, uważam, że jest najmądrzejszy ze wszystkim i jak dla mnie mógłby zostać w SG-1 na stałe. Ale niestety odcinki tego sezonu są jakoś słabo napisane. Niby nie dzieje się nic bardzo głupiego, ale też rzadko można doświadczyć efektu łał. Są może ze dwa epizody, które naprawdę lubię: "Frozen" - w którym na Antarktydzie znajdują pradawną i odmrażają, oraz "Paradise Lost" - w którym O'Neill i Maybourne (czyli w pewnym sensie wrogowie) muszę razem przetrwać na obcej planecie. Ten drugi to w ogóle jeden z moich ulubionych odcinków i uważam, że pokazuje jak ciekawą postacią jest Maybourne. Na początku serialu wydawało się, że to będzie tylko taki wredny typek stworzony po to, żeby denerwować widzów. A jednak okazało się, że nie. Cała reszta odcinków jest mocno przeciętna. I to w zasadzie wszystko, co mam na razie do powiedzenia. Sezon siódmy budzi we mnie dużo większe nadzieje.

niedziela, 25 marca 2018

Stargate SG-1 sezon 4

W co ja się wkopałam! Serio, zaczynam się zastanawiać, czy to był dobry pomysł z tymi wywodami po każdym sezonie. Nie doszłam jeszcze nawet do połowy! Zastanawiam się, jak opisywać te przemyślenia, żeby za każdym razem się nie powtarzać. Bo w sumie na ten moment chyba już wszyscy wiedzą jakie rzeczy mi się w SG-1 podobają, a jakie mnie drażnią. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Może tym razem spróbuję się skoncentrować na najlepszych odcinkach.
Pierwszy pamiętny odcinek z tego sezonu to "Upgrades", o nakładkach, które sprawiły, że członkowie SG-1 stali się supermenami. Mnie się to osobiście kojarzyło z magicznym napojem z Asterixa, zwłaszcza jak atakowali wrogów. Wesoły odcinek. Trochę szkoda, że już więcej motywów z "magicznymi nakładkami" nie było, ale wiadomo, bohaterowie mieliby za łatwo.
Kolejny pamiętny odcinek to mega legendarny hicior: "Window Of Opportunity", czyli Jack i Teal'c zostają królami dnia świstaka. Jeden z najśmieszniejszych odcinków wszech czasów. Coś, co można oglądać po wielokroć. A zaraz po nim odcinek "Watergate", który kojarzył mi się trochę z "Solaris". Tzn wodna, "żyjąca" planeta mi się kojarzy. I wreszcie motyw z Rosjanami korzystającymi z drugich wrót: to była jakaś odmiana.
"Scorched Earth" niby dobry odcinek, ale po latach wydał mi się bardzo nielogiczny. Tym razem jednak miałam się skupić na tym, co mi się podoba, więc może go przemilczę. Szkoda, że zauważyłam to, czego nie widziałam wcześniej:(
Właśnie zdałam sobie sprawę, że czwarty sezon obfituje w dobre odcinki. Kolejne moje ulubione to: "Beneath The Surface", "2010", "The Light", "Entity". Czemu nie opisuję ich ze szczegółami? Bo czasem się boję, że jak naprawdę przedstawię dokładnie swoje odczucia, to pomyślicie, że jestem nienormalna. Tzn. pewnie i tak już w ten sposób myślicie, ale nie chcę tego spotęgować. Może tylko napomknę, że w odcinku "Entity" strasznie podobał mi się motyw, jak Daniel próbował się płaszczyć przed istotą, która zawładnęła mózgiem Carter, a Jack nie wytrzymał i powiedział obcemu, żeby spier..., bo jak nie, to zniszczą całą jego cywilizację, a generał Hammond go poparł. To było świetne i moim zdaniem największe pokazanie jaj przez członka SG-1 do tej pory. I obcy oczywiście się przestraszył i spier... I bardzo dobrze. O to właśnie chodzi, żeby czasem pokazać tym kosmitom, żeby sobie nie pozwalali, bo inaczej dostaną łomot sromotny. Żadnego cackania się (sorry, Daniel).
W każdym razie czwarty sezon był najlepszym do tej pory.

środa, 14 marca 2018

Stargate SG-1 sezon 3

Myślałam, że trzeci sezon będę znać słabiej, ale, o dziwo, całkiem sporo rzeczy pamiętałam. Czy uważam, że to lepszy sezon od poprzedniego? Nie. Co prawda pojawiło się bardzo niewiele odcinków, które bym uznała za słabe, ale też zabrakło mi takich naprawdę genialnych. Na szczęście tym razem robiłam notatki, więc z chęcią opowiem konkretniej, co mi się podobało, a co nie.
Może zacznę od minusów. W tym sezonie pojawił się jeden odcinek, który obejrzałam na przewijaniu, bo inaczej uznałabym to za stratę czasu. Odcinek nosi tytuł "Pretense" i opowiada o tym jak Skaara trafia na planetę Tollan i musi przejść proces, bo ci sobie wymyślili, że w sumie Goauld ma takie samo prawo do życia, więc trzeba rozstrzygnąć, czy nosicielowi zostawić symbionta, czy nie. Nie przeszkadza mi to, że kosmici mieli różne punkty widzenia odnośnie tej kwestii, ale sam odcinek uważam po prostu za strasznie nudny i kojarzy mi się ze sporem czy aborcja powinna być dozwolona, czy nie. Jedyny plus za to, że pojawiło się trochę zapomnianych postaci. Kolejny odcinek, który wywołał u mnie negatywne odczucia to "Learning Curve", ale nie ze względu na fabułę, tylko ze względu na zachowanie postaci. W odcinku chodzi o to, że jest sobie planeta, na której ludzie nie zdobywają wiedzy tak, jak u nas, tylko jest grupa wybranych dzieci, które dostają nanocyty mocno przyspieszające nabywanie wiedzy. Jak taki wybraniec osiągnie wiek dwunastu lat, to wyciąga się te nanocyty i każdy członek społeczności dostaje po jednym, a wraz z nim zdobytą wiedzę. Te dzieci potem wszystko zapominają i przez resztę życia są głupie, ale społeczeństwo i tak się nimi opiekuje, więc generalnie spoko. Jak dla mnie sensowny model cywilizacyjny, biorąc pod uwagę, że na tej planecie postęp jest dziesięciokrotnie szybszy niż na naszej. No, ale wiecie. Nie jest tak, jak na Ziemi, więc to źle. Bo tylko na Ziemi jest dobry model społeczeństwa... bo tak. Miałam nadzieję, że bohaterowie wykażą się nieco bardziej światłą postawą, ale niestety zachowywali się jak zapatrzeni w siebie Amerykanie, którzy wszystko wiedzą najlepiej i będą pouczać inne kultury, jak powinny żyć. Jacka mogę jeszcze zrozumieć, bo to pasuje do jego charakteru, ale Daniel swoją ignorancją zszokował mnie na maska. Postać, która niby tak rozumie i szanuje obce kultury, zachowała się jak przeciętny beton. No ale cóż, to serial, więc musi trochę bazować na prymitywnych ludzkich emocjach. Gdyby nie to, odcinek uznałabym za bardzo dobry, a tak mnie tylko zirytował. Odcinek z robieniem questa i niepotrzebnym pomaganiem bandzie wieśniaków chyba pominę, bo najwyraźniej to tradycja i musi być przynajmniej jeden na serię.
Przejdźmy do pozytywów. Podobał mi się odcinek z łowcą nagród ("Deadman Switch"). Wreszcie jakaś postać, która nie ma skrupułów, a jednak da się ją lubić. Pasowałby mi ktoś taki do SG-1. Równoważyłby Daniela;) Choć muszę przyznać, że chyba największą przeciwwagą dla Daniela jest jak na razie Jack. Jego zachowanie i podejście chyba odpowiada mi najbardziej. Wcale nie ma ochoty wykonywać wszystkich questów i wiecznie pomagać kosmitom. Nie przeszkadza mu czasem zrobienie czegoś wrednego, żeby osiągnąć cel i przede wszystkim ma mega śmieszne teksty. Jeden z moich ulubionych to ten, kiedy mnich nakazał mu zdjąć buty w świątyni. Jack stwierdził, że wyświadcza wszystkim przysługę nie zdejmując ich:D Siłą rzeczy przypadł mi do gustu odcinek "Shades Of Grey", w którym Jack robił za podwójnego agenta. Nie pamiętałam dokładnie wszystkich plot twistów w tym odcinku, więc nawet mnie trochę zaskoczył. W sumie to nie obraziłabym się, gdyby Jack na serio stał się członkiem jakiejś grupy międzygalaktycznych złodziei. Albo jakby powstał spin-off o takiej tematyce.
Podsumowując i tak najlepszy zawsze jest Teal'c;)

wtorek, 6 marca 2018

Stargate SG-1 sezon 2

Stwierdziłam, że może powinnam przedstawiać trochę więcej szczegółów w moich przemyśleniach. Nie znaczy to, że od razu stworzę jakiś mega długi wywód, ale dobrze byłoby chociaż wpleść jakieś przykłady rzeczy, które mi się podobały i które mi się nie podobały. Problem w tym, że dopiero po skończeniu drugiego sezonu wpadłam na to, że wypadałoby czasem notować przemyślenia na bieżąco, więc wybaczcie, ale ten post nie będzie jeszcze w pełni taki, jak bym sobie tego życzyła. Ale przy trzecim sezonie już coś zaczęłam zapisywać z zeszyciku, więc przy kolejnej notce trochę bardziej się wyżyję;)
Wracając do drugiego sezonu, stylem niewiele różni się od pierwszego, ale moim zdaniem jest troszkę lepszy. Po pierwsze nie mamy już tego topornego wprowadzenia, ani odcinka politycznego pod koniec. Odcinek z retrospekcjami nawet się udał pod względem fabularnym. Wystarczy przewinąć wspominki i ogląda się super. Jednak to, co najbardziej lubię w drugim sezonie, to fakt, że pojawia się w nim kilka naprawdę świetnych odcinków, w tym mój ulubiony, o czarnej dziurze. A oprócz tego dostajemy legendarne epizody takie jak "Tok'ra", "Piąta rasa" czy "1969". W sumie sporo z tych odcinków pamiętałam całkiem dobrze, ale wcale mi się nie nudziły. Chyba najbardziej ubawiłam się przy "1969", bo jak można nie lubić podróży w czasie i Teal'ca z włosami!
Nielogiczności czasem się pojawiały, ale trochę mniej niż w pierwszym sezonie. Niestety przez to, że nie robiłam notatek, zapomniałam, co najbardziej mnie ubodło. Jestem przekonana, że coś takiego było, ale nie pamiętam co konkretnie:( I oczywiście znowu pojawił się odcinek, którego nie byłam w stanie oglądać: ten, w którym kulka przybiła O'Neilla do ściany i przez cały odcinek próbują go zdjąć z tej ściany. Oczywiście fabularnie dzieje się tu dużo więcej, ale mimo wszystko jakoś zawsze uważałam ten odcinek za niesmaczny. Nawet bardziej od odcinka, w którym Teal'c został zainfekowany przez wielką muchę. Co ciekawe znowu zaobserwowałam sytuację, że po paru gorszych odcinkach nastąpił cały zlepek tych świetnych. Zastanawia mnie, czy to celowy zamysł.
Na koniec pragnę nadmienić, że drugi sezon był ostatnim, który oglądałam w telewizji na bieżąco. Później chyba nasza telewizja ich już nie emitowała. Dlatego do drugiego sezonu mam bardzo duży sentyment.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Stargate SG-1 sezon 1

Od dawna uważałam Stargate SG-1 za najlepszy serial s-f jaki przyszło mi oglądać i postanowiłam zweryfikować go po latach, odświeżając sobie po kolei każdy sezon. Byłam ciekawa, czy teraz będzie mi się podobać równie bardzo co kiedyś i zamierzam umieszczać tu swoje przemyślenia po każdym sezonie. Pierwszy skończyłam oglądać wczoraj i myślę, że jestem gotowa powiedzieć o nim parę słów.
Przyznam szczerze, podchodziłam do ponownego oglądania z wielkim entuzjazmem i czułam się nieco rozczarowana po pierwszych odcinkach. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że 20 lat temu efekty specjalne były zdecydowanie bardziej ubogie niż teraz, a i budżet pewnie nie należał do ogromnych, więc pomijam tu kwestie kosmetyczne. Po prostu podczas oglądania pierwszych odcinków, miałam wrażenie, że fabuła postępuje nieco topornie, trochę schematycznie i momentami nawet nudnawo. Możliwe, że twórcy jeszcze nie do końca wczuli się w serial, chcieli jakoś zaprezentować główne postacie, ale nie do końca byli pewni jak to zrobić, żeby wyszło oryginalnie. Na szczęście z czasem zaczęło się robić lepiej i pod koniec sezonu w zasadzie większość odcinków była świetna. Znalazłam może dwa, które mi się wybitnie nie podobały, ale co do reszty nie mam zastrzeżeń.
Oczywiście inaczej postrzega się serial jako nastolatka, inaczej jako dorosła osoba. Tym razem zaczęłam zauważać pewne zgrzyty w fabule i zachowaniu bohaterów, na które nie zwracałam uwagi wcześniej. Jednak postanowiłam, że daruję sobie czepialstwo. To nie były jakieś straszliwe błędy, które rozwalają całą fabułę lub powodują znienawidzenie postaci. Choć momentami się podśmiewałam z naiwności bohaterów, nie zmienia to faktu, że na razie seria rozwija się w dobrym kierunku i jestem ciekawa jak będą się po latach prezentować dalsze sezony.