niedziela, 27 października 2019

Kiszonki i plany kulinarne

Ostatnio wpadłam w fazę kiszonkową. Nie ograniczam się już tylko do ogórków, ale też poszerzyłam swoją "działalność" o inne, smaczne produkty, takie jak dynia, papryka, czosnek czy rzodkiewka. Skąd się to u mnie wzięło? Zauważyłam, że kiszenie najzwyczajniej w świecie mnie uspokaja, poprawia mi humor i ogólnie działa terapeutycznie, a ostatnie dwa miesiące były dla mnie dość stresujące, więc potrzebowałam jakiejś nowej odskoczni. Pisanie to dobra forma ucieczki od doczesności, ale czasem bywa męczące, więc jakieś mniej zobowiązujące hobby również jest wskazane. Generalnie lubię gotować, ale kiszenie jest specyficzne. Zastanawiałam się na czym polega jego magia i chyba już wiem. Paradoksalnie ma to związek z tym, co tak długo zniechęcało mnie do kiszenia: czas. Przy większości kiszonek nie ma dużo roboty, ale trzeba odczekać przynajmniej parę dni, żeby były dobre. W przypadku czosnku jest to nawet kilka tygodni. Natomiast ja zawsze preferowałam jedzenie, które można przygotować szybko. Zdałam sobie jednak sprawę, że to właśnie cały ten proces czekania jest najwspanialszy, bo pozwala doświadczyć czegoś, co we współczesnym świecie prawie zostało utracone: wyczekiwanie na gratyfikację. Tak wiele rzeczy możemy mieć natychmiast, że stajemy się niecierpliwi i wszystko chcemy już od razu. A okazuje się, że ta sztuka czekania jest niezwykle ważna. Każdego dnia patrzę na swoje słoiki i myślę sobie: "Ależ one są piękne. Jak cudownie będzie wreszcie je otworzyć i spróbować ich zawartość." Jutro zamierzam otworzyć paprykę, rzodkiewkę na Halloween, a czosnek pewnie dopiero w okolicach święta niepodległości. Ale nie przeszkadza mi to, że muszę czekać. Niech te cuda sobie spokojnie dojrzewają.


A teraz nieco o planach kulinarnych. Z kiszonek chciałabym jeszcze zrobić kalafiora oraz imbir marynowany w occie ryżowym. Ale myślę, że napiszę też trochę o innych rzeczach, które przydałoby się ugotować, bo ja ciągle zapominam, co chciałabym zrobić. Wiem, mogłabym po prostu zanotować sobie w zeszycie, czy coś, ale jakoś bloga uważam za najlepszą formę przypominania sobie, na co właściwie miałam ochotę.
1) Babka ziemniaczana. Nie robiłam jej całe wieki, a to takie proste i przyjemne danie. Robi się ją podobnie jak placki ziemniaczane, tylko zamiast smażyć na patelni, piecze się masę w piekarniku, przez co danie nie jest tłuste. Polecam każdemu, komu w plackach ziemniaczanych przeszkadza nadmierna ilość tłuszczu, ale lubi ich smak.
2) Leczo. Uwielbiam paprykę, a w tym roku jakoś zadziwiająco rzadko robiłam tę potrawę. Muszę się pospieszyć i zrobić ją, póki papryka jest jeszcze tania. Nie zostało mi zbyt wiele czasu. Może dodam też dynię.
3) Kupiłam suszony bób pod wpływem impulsu i przydałoby się go do czegoś wykorzystać, tylko jeszcze nie wiem do czego. Jestem otwarta na sugestie.
4) Bułki z dodatkiem mąki kokosowej. Robiłam już z mąką dyniową i wyszło super. Jestem ciekawa jak zadziała kokosowa.
5) Tofurnik czyli "sernik" z tofu. Mam już obczajony przepis i absolutnie muszę go przetestować na dniach. Chodzi za mną od dawna.
6) Barszcz. Stwierdziłam, że skoro mam fazę na kiszonki, to grzechem byłoby nie zrobić kiszonego barszczu. Napaliłam się, że w tym roku zrobię własny barszcz na wigilię, ale najpierw wolałabym go przetestować, żeby nie wyszedł źle.
7) Indyjskie pieczywo. Jeszcze nie wiem, które konkretnie, ale mam książkę kucharską z kuchnią indyjską, którą dostałam w tym roku na urodziny i wstyd się przyznać, że na razie niewiele z niej zrobiłam. A jestem fanką kuchni indyjskiej, więc koniecznie muszę coś nowego przetestować.

I założę się, że pewnie o czymś zapomniałam, ale jak sobie przypomnę, to dopiszę do listy;)