niedziela, 25 marca 2018

Stargate SG-1 sezon 4

W co ja się wkopałam! Serio, zaczynam się zastanawiać, czy to był dobry pomysł z tymi wywodami po każdym sezonie. Nie doszłam jeszcze nawet do połowy! Zastanawiam się, jak opisywać te przemyślenia, żeby za każdym razem się nie powtarzać. Bo w sumie na ten moment chyba już wszyscy wiedzą jakie rzeczy mi się w SG-1 podobają, a jakie mnie drażnią. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Może tym razem spróbuję się skoncentrować na najlepszych odcinkach.
Pierwszy pamiętny odcinek z tego sezonu to "Upgrades", o nakładkach, które sprawiły, że członkowie SG-1 stali się supermenami. Mnie się to osobiście kojarzyło z magicznym napojem z Asterixa, zwłaszcza jak atakowali wrogów. Wesoły odcinek. Trochę szkoda, że już więcej motywów z "magicznymi nakładkami" nie było, ale wiadomo, bohaterowie mieliby za łatwo.
Kolejny pamiętny odcinek to mega legendarny hicior: "Window Of Opportunity", czyli Jack i Teal'c zostają królami dnia świstaka. Jeden z najśmieszniejszych odcinków wszech czasów. Coś, co można oglądać po wielokroć. A zaraz po nim odcinek "Watergate", który kojarzył mi się trochę z "Solaris". Tzn wodna, "żyjąca" planeta mi się kojarzy. I wreszcie motyw z Rosjanami korzystającymi z drugich wrót: to była jakaś odmiana.
"Scorched Earth" niby dobry odcinek, ale po latach wydał mi się bardzo nielogiczny. Tym razem jednak miałam się skupić na tym, co mi się podoba, więc może go przemilczę. Szkoda, że zauważyłam to, czego nie widziałam wcześniej:(
Właśnie zdałam sobie sprawę, że czwarty sezon obfituje w dobre odcinki. Kolejne moje ulubione to: "Beneath The Surface", "2010", "The Light", "Entity". Czemu nie opisuję ich ze szczegółami? Bo czasem się boję, że jak naprawdę przedstawię dokładnie swoje odczucia, to pomyślicie, że jestem nienormalna. Tzn. pewnie i tak już w ten sposób myślicie, ale nie chcę tego spotęgować. Może tylko napomknę, że w odcinku "Entity" strasznie podobał mi się motyw, jak Daniel próbował się płaszczyć przed istotą, która zawładnęła mózgiem Carter, a Jack nie wytrzymał i powiedział obcemu, żeby spier..., bo jak nie, to zniszczą całą jego cywilizację, a generał Hammond go poparł. To było świetne i moim zdaniem największe pokazanie jaj przez członka SG-1 do tej pory. I obcy oczywiście się przestraszył i spier... I bardzo dobrze. O to właśnie chodzi, żeby czasem pokazać tym kosmitom, żeby sobie nie pozwalali, bo inaczej dostaną łomot sromotny. Żadnego cackania się (sorry, Daniel).
W każdym razie czwarty sezon był najlepszym do tej pory.

środa, 14 marca 2018

Stargate SG-1 sezon 3

Myślałam, że trzeci sezon będę znać słabiej, ale, o dziwo, całkiem sporo rzeczy pamiętałam. Czy uważam, że to lepszy sezon od poprzedniego? Nie. Co prawda pojawiło się bardzo niewiele odcinków, które bym uznała za słabe, ale też zabrakło mi takich naprawdę genialnych. Na szczęście tym razem robiłam notatki, więc z chęcią opowiem konkretniej, co mi się podobało, a co nie.
Może zacznę od minusów. W tym sezonie pojawił się jeden odcinek, który obejrzałam na przewijaniu, bo inaczej uznałabym to za stratę czasu. Odcinek nosi tytuł "Pretense" i opowiada o tym jak Skaara trafia na planetę Tollan i musi przejść proces, bo ci sobie wymyślili, że w sumie Goauld ma takie samo prawo do życia, więc trzeba rozstrzygnąć, czy nosicielowi zostawić symbionta, czy nie. Nie przeszkadza mi to, że kosmici mieli różne punkty widzenia odnośnie tej kwestii, ale sam odcinek uważam po prostu za strasznie nudny i kojarzy mi się ze sporem czy aborcja powinna być dozwolona, czy nie. Jedyny plus za to, że pojawiło się trochę zapomnianych postaci. Kolejny odcinek, który wywołał u mnie negatywne odczucia to "Learning Curve", ale nie ze względu na fabułę, tylko ze względu na zachowanie postaci. W odcinku chodzi o to, że jest sobie planeta, na której ludzie nie zdobywają wiedzy tak, jak u nas, tylko jest grupa wybranych dzieci, które dostają nanocyty mocno przyspieszające nabywanie wiedzy. Jak taki wybraniec osiągnie wiek dwunastu lat, to wyciąga się te nanocyty i każdy członek społeczności dostaje po jednym, a wraz z nim zdobytą wiedzę. Te dzieci potem wszystko zapominają i przez resztę życia są głupie, ale społeczeństwo i tak się nimi opiekuje, więc generalnie spoko. Jak dla mnie sensowny model cywilizacyjny, biorąc pod uwagę, że na tej planecie postęp jest dziesięciokrotnie szybszy niż na naszej. No, ale wiecie. Nie jest tak, jak na Ziemi, więc to źle. Bo tylko na Ziemi jest dobry model społeczeństwa... bo tak. Miałam nadzieję, że bohaterowie wykażą się nieco bardziej światłą postawą, ale niestety zachowywali się jak zapatrzeni w siebie Amerykanie, którzy wszystko wiedzą najlepiej i będą pouczać inne kultury, jak powinny żyć. Jacka mogę jeszcze zrozumieć, bo to pasuje do jego charakteru, ale Daniel swoją ignorancją zszokował mnie na maska. Postać, która niby tak rozumie i szanuje obce kultury, zachowała się jak przeciętny beton. No ale cóż, to serial, więc musi trochę bazować na prymitywnych ludzkich emocjach. Gdyby nie to, odcinek uznałabym za bardzo dobry, a tak mnie tylko zirytował. Odcinek z robieniem questa i niepotrzebnym pomaganiem bandzie wieśniaków chyba pominę, bo najwyraźniej to tradycja i musi być przynajmniej jeden na serię.
Przejdźmy do pozytywów. Podobał mi się odcinek z łowcą nagród ("Deadman Switch"). Wreszcie jakaś postać, która nie ma skrupułów, a jednak da się ją lubić. Pasowałby mi ktoś taki do SG-1. Równoważyłby Daniela;) Choć muszę przyznać, że chyba największą przeciwwagą dla Daniela jest jak na razie Jack. Jego zachowanie i podejście chyba odpowiada mi najbardziej. Wcale nie ma ochoty wykonywać wszystkich questów i wiecznie pomagać kosmitom. Nie przeszkadza mu czasem zrobienie czegoś wrednego, żeby osiągnąć cel i przede wszystkim ma mega śmieszne teksty. Jeden z moich ulubionych to ten, kiedy mnich nakazał mu zdjąć buty w świątyni. Jack stwierdził, że wyświadcza wszystkim przysługę nie zdejmując ich:D Siłą rzeczy przypadł mi do gustu odcinek "Shades Of Grey", w którym Jack robił za podwójnego agenta. Nie pamiętałam dokładnie wszystkich plot twistów w tym odcinku, więc nawet mnie trochę zaskoczył. W sumie to nie obraziłabym się, gdyby Jack na serio stał się członkiem jakiejś grupy międzygalaktycznych złodziei. Albo jakby powstał spin-off o takiej tematyce.
Podsumowując i tak najlepszy zawsze jest Teal'c;)

wtorek, 6 marca 2018

Stargate SG-1 sezon 2

Stwierdziłam, że może powinnam przedstawiać trochę więcej szczegółów w moich przemyśleniach. Nie znaczy to, że od razu stworzę jakiś mega długi wywód, ale dobrze byłoby chociaż wpleść jakieś przykłady rzeczy, które mi się podobały i które mi się nie podobały. Problem w tym, że dopiero po skończeniu drugiego sezonu wpadłam na to, że wypadałoby czasem notować przemyślenia na bieżąco, więc wybaczcie, ale ten post nie będzie jeszcze w pełni taki, jak bym sobie tego życzyła. Ale przy trzecim sezonie już coś zaczęłam zapisywać z zeszyciku, więc przy kolejnej notce trochę bardziej się wyżyję;)
Wracając do drugiego sezonu, stylem niewiele różni się od pierwszego, ale moim zdaniem jest troszkę lepszy. Po pierwsze nie mamy już tego topornego wprowadzenia, ani odcinka politycznego pod koniec. Odcinek z retrospekcjami nawet się udał pod względem fabularnym. Wystarczy przewinąć wspominki i ogląda się super. Jednak to, co najbardziej lubię w drugim sezonie, to fakt, że pojawia się w nim kilka naprawdę świetnych odcinków, w tym mój ulubiony, o czarnej dziurze. A oprócz tego dostajemy legendarne epizody takie jak "Tok'ra", "Piąta rasa" czy "1969". W sumie sporo z tych odcinków pamiętałam całkiem dobrze, ale wcale mi się nie nudziły. Chyba najbardziej ubawiłam się przy "1969", bo jak można nie lubić podróży w czasie i Teal'ca z włosami!
Nielogiczności czasem się pojawiały, ale trochę mniej niż w pierwszym sezonie. Niestety przez to, że nie robiłam notatek, zapomniałam, co najbardziej mnie ubodło. Jestem przekonana, że coś takiego było, ale nie pamiętam co konkretnie:( I oczywiście znowu pojawił się odcinek, którego nie byłam w stanie oglądać: ten, w którym kulka przybiła O'Neilla do ściany i przez cały odcinek próbują go zdjąć z tej ściany. Oczywiście fabularnie dzieje się tu dużo więcej, ale mimo wszystko jakoś zawsze uważałam ten odcinek za niesmaczny. Nawet bardziej od odcinka, w którym Teal'c został zainfekowany przez wielką muchę. Co ciekawe znowu zaobserwowałam sytuację, że po paru gorszych odcinkach nastąpił cały zlepek tych świetnych. Zastanawia mnie, czy to celowy zamysł.
Na koniec pragnę nadmienić, że drugi sezon był ostatnim, który oglądałam w telewizji na bieżąco. Później chyba nasza telewizja ich już nie emitowała. Dlatego do drugiego sezonu mam bardzo duży sentyment.