Szczerze powiem, już myślałam, że nie wyrobię się z tym postem przed końcem roku. Planowałam go od tygodnia i co chwilę przekładałam. Ale teraz nagle dostałam jakiś impuls i stwierdziłam, że napiszę małą notkę. Pamiętacie może, że "Uchuu Kyoudai" pojawiło się na początku mojej listy anime, które chciałabym obejrzeć, ale mam opory. Tak się składa, że w tym przypadku udało mi się te opory przełamać, bo obejrzałam całą serię, a liczy ona sobie aż 99 odcinków. Czuję się wręcz zobowiązana, że powinnam o niej parę słów powiedzieć.
Co mi się podobało? Przede wszystkim oryginalność. Serio, nie przypominam sobie niczego o podobnej fabule. Z reguły historie o astronautach skupiają się na samych misjach kosmicznych, a tutaj mamy bardziej opowieść o tym, jak wygląda cała droga do zostania astronautą. Owszem, pojawia się też wątek kolonizacji Księżyca, ale mimo wszystko większość fabuły dzieje się na Ziemi. Powiedziałabym, że to taka trochę mieszanka obyczajówki z s-f. Mimo, że akcja ma miejsce w niedalekiej przyszłości, to jednak seria jest dość realistyczna. Podoba mi się też, że wszystkie postacie są super dokładnie dopracowane (czasami aż jest to wada, ale o tym później).
A co mi się nie podobało? Przeciąganie. Anime mogłoby spokojnie być o 1/3 krótsze i nie stracić nic na fabule. Tak jak wcześniej mówiłam, że dopracowanie postaci jest plusem, to jednak czasami drażniło mnie, gdy odcinki skupiały się na postaciach, które nie są zbyt istotne i tylko spowalniało to fabułę. Serio, jaki jest sens, dodawanie nowych postaci kilka odcinków przed końcem i jeszcze walenie o nich retrospekcji? Nie wiem, może twórcy planowali ciąg dalszy. W sumie mocno otwarte zakończenie mogłoby na to wskazywać. Szkoda tylko, że nie pominęli tych różnych zbędnych zapychaczy i nie pociągnęli fabuły nieco dalej. Ja ewidentnie czułam niedosyt i brak konkluzji do wątków, które najbardziej mnie interesowały.
Reasumując, anime bardzo dobre, ale nie genialne. Polecam głównie osobom, które nie są do końca przekonane do japońskiej animacji, ale chciałyby coś obczaić z ciekawości. Jest mało animcowe. Cóż post krótki, ale musiałam się streszczać. Może zrobię upgrade, jak nie będę musiała pisać z zegarkiem w ręku. Wiem, mogłam poczekać do jutra, ale bałam się, że jak nie napiszę tego teraz, to już nigdy tego nie zrobię. W każdym razie pozdrawiam;)
niedziela, 31 grudnia 2017
środa, 15 listopada 2017
Top10 mang i anime, które były dla mnie przełomowe
Najpierw parę słów wstępu. Nie chodzi mi tu o anime, które były przełomowe dla świata, tylko przełomowe w moim życiu prywatnym. Dlatego nie zdziwcie się, że nie znajdziecie tu wielu znanych i legendarnych tytułów, które uchodzą za obowiązkowe dla każdego fana. To że ich tu nie ma, nie znaczy, że ich nie cenię, albo że ich nie znam, ale po prostu ich wpływ na mnie nie był aż tak duży. To, co mocno rusza innych, nie zawsze rusza mnie, a to, co rusza mnie, nie zawsze rusza innych. Nie twierdzę też, że anime w tym rankingu to są najlepsze anime jakie znam, po prostu w jakiś sposób odegrały dużą rolę w moim fanowskim życiu. Ponieważ wybrałam ich tylko 10, istnieje cała masa innych serii, które zrobiły na mnie wrażenie, ale jakiegoś wyboru trzeba było dokonać i nie zawsze było to proste.
1. Ribbon no kishi
W Polsce ta kreskówka ukazała się pod różnymi tytułami, między innymi „Czopi i księżnikcza” oraz „Przygody księżniczki”. Seria anime pochodzi z 1967 roku i powstała na podstawie mangi Osamu Tezuki, czyniąc ją jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym shojo. Fabuły już dobrze nie pamiętam, ale kojarzę, że bohaterką była księżniczka, która udawała księcia, bo w jej krainie kobiety nie mogły dziedziczyć tronu. Na dzień dzisiejszy brzmi to pewnie dość sztampowo, ale zapewne można to wybaczyć, biorąc pod uwagę sędziwy wiek kreskówki. Oglądałam ją jako dziecko i powiem szczerze, nie jest to najbardziej pamiętna seria z moich szkolnych lat, ani też moja ulubiona. Więc czemu o niej w ogóle wspominam? Ponieważ to najprawdopodobniej pierwsze anime w moim życiu. Nie mam stuprocentowej pewności, gdyż jak już wspominałam, w podobnym czasie oglądałam też inne serie, ale wydaje mi się, że ta była emitowana na początku. Z resztą, to nie ma większego znaczenia, tą pamiętam jako pierwszą i to jest najważniejsze. Niestety było to tak dawno, że ciężko byłoby mi opowiedzieć o niej ze szczegółami, ale pamiętam, że każdy odcinek był mocno wyczekiwany i oglądałam je z wielką radością. Później pojawiło się wiele anime, które wciągnęły mnie jeszcze bardziej i nie jedno z nich można by w jakimś sensie nazwać przełomowym, jednak wydaje mi się, że to właśnie „Ribbon no kishi” zasłużyło sobie na pierwszy punkt w tym rankingu. Czy chciałabym je dziś obejrzeć ponownie? Niekoniecznie. Z czasem zmienia się nasz odbiór i wydaje mi się, że na dzień dzisiejszy ta seria mogłaby mi się wydawać dość infantylna i pewnie niezbyt ładna, ale dla dziecka ćwierć wieku temu, to była prawdziwa przygoda. Zwłaszcza, że dziewczynki lubią księżniczki;)
2. Dragon Ball Z
Może dziwić tak duży przeskok czasowy, ale po moich pierwszych przygodach z japońskimi bajkami nastał wieloletni zastój. Tak długi, że nawet ominęły mnie Sailorki. Dopiero pod koniec liceum zaczęłam się odrobinkę interesować mangą (tak, już wtedy znałam to słowo), bo moja koleżanka w tym siedziała. Ale prawdziwy przełom nastąpił dopiero na początku studiów, gdy poznałam Raziela (mój mąż). To on postanowił wciągnąć mnie w Dragon Balla, który w tamtym okresie wciąż był jeszcze na fali. Kiedy zaczęłam, akurat kończyła się emisja docinków oryginalnej serii, dlatego można powiedzieć, że zaczęłam od DBZ. Jednak po latach nadrobiłam pierwsze DB i z perspektywy czasu wydaje mi się najlepszą częścią. Ale wracając do DBZ, ta seria miała naprawdę wiele do zaoferowania, fajne postacie, bardzo rozbudowany wszechświat, kosmitów, podróże na inne planety, przenoszenie się w czasie i oczywiście epickie walki. Obecnie wiele osób zarzuca tej serii brak ciekawej fabuły i ogólną banalność, ale ja się z tym nie zgadzam. I nie, nie przemawia tu przeze mnie tylko nostalgia, ponieważ wróciłam do „Dragon Balla” po wielu latach i wciąż mi się dobrze oglądało. Co prawda była to poprawiona wersja, więc część niedociągnięć została zniwelowana, ale fabularnie to dalej to samo. Szczerze powiem, obawiałam się, że nie będę już z tego czerpać takiej radości jak kiedyś, ale na szczęście się pomyliłam. Seria wciągnęła mnie na nowo i nawet zaczęłam doceniać elementy, które wcześniej mi się nie podobały.
Jednak „Dragon Ball” zrobił coś więcej, niż tylko pokazał mi, że anime jest spoko. Zapoczątkował prawdziwą podróż przez fandom, która trwa do teraz. To dzięki tej serii zaczęłam sięgać po inne tytuły, namiętnie zajmować się twórczością fanowską, udzielać się na forach i poznawać nowych ludzi. Owszem, z perspektywy czasy uważam, że istnieje wiele dużo lepszych serii, ale niezaprzeczalnie ta zasłużyła sobie na ważne miejsce w historii. Nie tylko historii moich przygód z anime, ale także milionów innych fanów na świecie.
3. Naruto
Kiedy zaczęłam czytać „Naruto”, wciąż byłam jeszcze mocno zakorzeniona w fandomie DBZ, jednak moi forumowi znajomi tak mocno zachwalali tą nową mangę, że musiałam ją kupić. Na rynku polskim była wtedy nowością i liczyła może kilka tomów. Zdobycie anime nastręczało pewnych problemów. Co prawda miałam już wtedy internet, ale wolny jak cholera, więc z reguły uruchamiało się kontakty, żeby coś obejrzeć. Do tej pory pamiętam jak płyty z „X” szły do mnie pocztą polską z drugiego krańca Polski. Ale w przypadku „Naruto” postanowiłam zastosować bardziej bezpośrednie metody. Czasem jeden odcinek ściągał się całą noc, ale jakimś cudem udało mi się skompletować kilka płyt. Jeśli wtedy ktoś na dzielni był fanem „Naruto”, to istniała bardzo duża szansa, że poznał anime dzięki mnie.
Wracając do samej serii, przed nią pojawiały się inne, ale dopiero ta sprawiła, że porzuciłam fandom DBZ i przeszłam do nowego. Co prawda nigdy „Naruto” nie skończyłam, bo nie jestem osobą, która potrafi żmudnie śledzić jeden tytuł latami, ale to nie zmienia faktu, że wiele mu zawdzięczam. Co tu dużo mówić, anime technicznie wyglądało o niebo lepiej niż DBZ i dysponowało jeszcze ciekawszą gamą postaci. A że postacie są dla mnie mega ważne, przekonacie się w tym rankingu nie raz. Ilość barwnych bohaterów była tak duża, że każdy bez problemu mógł znaleźć swojego ulubionego. Zresztą z reguły tych ulubionych miało się dużo więcej, bo co chwilę pojawiał się ktoś nowy. Świat był dość dziwny, ale inspirujący, a gdybym miała wybrać swoją ulubioną część historii, to powiedziałabym, że początek. Tak, gdybym na dzień dzisiejszy miała wracać do tego anime, to myślę, że nie oglądałabym całości, tylko wybrała właśnie wątek z Zabuzą. Był momentami naprawdę poruszający i do tej pory mam przed oczami niektóre sceny.
4. Gravitation
Tutaj następuje zmiana o sto osiemdziesiąt stopni. Po raz pierwszy wciągnęło mnie anime nie będące tasiemcem. I w pewnym sensie można powiedzieć, że sprowadziło mnie na ciemną stronę mocy, haha. Opowiada o romansie dwóch facetów i nie zaskoczyło mnie pod tym względem, bo czym jest yaoi zdążyłam się w dość brutalny sposób przekonać dużo wcześniej, czytając fanfika do DBZ. Ale do tego lepiej nie wracajmy, skupmy się na samym „Gravitation”. Są dwa powody, dla których to anime mnie urzekło: muzyka i fajny wątek miłosny. No dobra, trzy, jeszcze humor. Owszem, to dość prosta historyjka ze stereotypowymi postaciami, ale na tyle zręcznie poprowadzona, że nawet Raziel się wciągnął.
Do anime mam głównie żal o to, że nie trzyma się wiernie mangi. Wersja papierowa jest znacznie dłuższa i bardziej złożona. Oczywiście, wciąż nie jest do arcydzieło na skalę światową, ale czyta się przyjemnie i bez wątpienia zainspirowało wielu twórców, sądząc po nieco podobnych seriach, które poznałam później.
„Gravitation” było dla mnie sporym powiewem świeżości, pokazało mi, że nie tylko shouneny mają wciągającą fabułę. Zaś Shuichi i Yuki to pierwszy w anime kanoniczny pairing homoseksualny, który mnie urzekł. Choć dziś wydaje mi się mocno sztampowy i nie do końca realistyczny, to i tak niezbyt mi to przeszkadza. Po prostu polubiłam tych dwóch bohaterów i ich perypetie. To chyba jeden z tych animców, które nigdy mi się nie znudzą. Widziałam go już kilka razy i mam przeczucie, że może jeszcze kiedyś do niego wrócę.
5. One Piece
Między punktem 4, a 5 jest pewna luka, ale nie dlatego, że nic wtedy nie oglądałam, tylko po prostu uznałam, że nie działo się wtedy nic przełomowego. Niby był „Bleach”, którego bardzo lubiłam i sporo w jego fandomie działałam, ale mimo wszystko nie wypłynął na mnie aż tak, żeby znaleźć się w pierwszej dziesiątce. Dlatego przechodzę od razu do „One Piece”, serii do której zabierałam się jak pies do jeża. Początkowo opornie mi szło, kilka pierwszych odcinków uważam za bardzo słabe, ale najwyraźniej wtedy byłam dużo bardziej wytrwała niż teraz, bo przebrnęłam przez koślawy początek i wkrótce anime zaczęło mnie wciągać. Czytałam też mangę i miałam masę radochy, do momentu aż uznałam, że to się ciągnie za długo. Podobnie jak w przypadku „Naruto” w pewnym momencie „One Piece” pokonał mnie swoją długością, ale i tak wydaje mi się, że obejrzałam go więcej niż tego pierwszego.
Czym ta seria zasłużyła sobie na miejsce w topce? Dzięki niej poznałam nowych, wspaniałych ludzi, przeżyłam masę frajdy na konwentach i miałam nawet epizod z byciem żeglarzem. Serio, popłynęłam w rejs i upodobałam sobie rolę Sanjiego, bo gotowałam na statku:P A potem wróciłam i miałam chorobę lądową. Można powiedzieć, że dzięki tej serii przeżyłam prawdziwą przygodę. Do tego barwne postacie i ogromna ilość wątków inspirowały mnie twórczo przez długi czas. Wiem, że seria wciąż się ukazuje, ale, choć darzę ją sentymentem, jakoś nie wyobrażam sobie nadrabiania tego wszystkiego. Generalnie podziwiam ludzi, którzy są w stanie oglądać jedną serię przez kilkanaście lat i nie stracić zainteresowania. Nigdy nie wyrobiłam w sobie tej umiejętności, przez co pewnie to ostatni tasiemiec na tej liście. Przynajmniej jeśli chodzi o anime.
6. Hetalia Axis Powers
Długo zastanawiałam się, czy uwzględniać tę serię w liście. Szczerze powiem, nie uważam ani mangi, ani anime za jakieś szczególnie powalające. Źle nie jest, ale jakiejś większej fabuły też nie ma co się tu doszukiwać. Czym jest Hetalia? Właściwie to webcomic, który stał się na tyle popularny, że doczekał się wersji papierowej oraz anime. Nie zmienia to faktu, że są to po prostu krótkie, nie zawsze powiązane ze sobą historyjki z postaciami będącymi personifikacjami krajów. Pomysł ciekawy i niektóre scenki są całkiem zabawne, ale anime ogląda się dziwnie, zwłaszcza że odcinki mają po jakieś 5 minut długości. Jednak choćbym nie wiem ile się wypierała, to nie zmienia faktu, że ta seria była kiedyś dla mnie ważna i dzięki niej również poznałam wspaniałych ludzi, miałam frajdę na konwentach itp. Tak naprawdę nie o fabułę tutaj chodzi, bo Hetalia ma inną tajną broń: postacie, które są niebywale różnorodne. Jest ich multum i każda reprezentuje inny kraj, a to daje ogromne pole do popisu dla twórczości fanowskiej. Zresztą wejdźcie na moje forum w dział anime i zobaczcie do czego jest najwięcej fanfików. Jakieś pytania? Pomijając fakt, że to chyba Hetalia była moją fazą numer jeden, gdy powstała Polska Baza, więc nie uwzględnianie jej na liście byłoby po prostu nie w porządku. A z drugiej strony, może trochę zbyt surowo oceniam tę serię po latach? Ma po prostu nietypowy format, więc czasem ciężko przestawić się na nią z innych anime. Co nie oznacza, że nie jest warta obczajenia.
7. Berserk
Ciekawe jest to, że „Berserk” to dość stara seria, ale zainteresowałam się nią stosunkowo niedawno, choć od lat słyszałam o niej dobre rzeczy. Może dlatego, że fantasy to nie jest mój ulubiony gatunek i miałam pewne opory. Ale w końcu obczaiłam i nie żałuję. Najpierw widziałam anime z lat dziewięćdziesiątych, które jest całkiem dobre, a potem wzięłam się za mangę. I wtedy w pełni poczułam moc. Z wszystkich mang na tej liście, ta jest jedyna, którą jestem skłonna nazwać arcydziełem. Poziom techniczny po prostu powala na łopatki. Rysunki są tak dopracowane, tak dopieszczone, tak szczegółowe, że aż się oczy same rozszerzają ze zdumienia. Do tego sama historia wciąga i nie daje ani chwili wytchnienia. Po prostu musisz czytać dalej i dalej, i dalej.
Wcześniej widywałam różne poważne animce w mrocznych klimatach, ale to jako pierwsze dało mi wyraźnie do zrozumienia, że nie mam ochoty wracać do serii dla nastolatków. Chcę coś dorosłego. A do tego zwracam honor fantasy: potrafi mnie jeszcze czymś zainteresować. Co ciekawe, nigdy nie napisałam żadnego fika do „Berserka”, ale nie przez brak inspiracji. Po prostu tutaj nie ma czego dopisywać. Fanfiki są dla mnie czymś, co chętnie zobaczyłabym w danej serii, ale wiem, że to nigdy nie nastąpi. Natomiast „Berserk” jak dla mnie nie potrzebuje wymyślania dodatkowych rzeczy, bo to, co chcę, po prostu jest w oryginale. Oczywiście, nie twierdzę, że wszystko jest perfekcyjne, że niczego bym nie zmieniła, ale po prostu nie ma wystarczająco dużych luk, które chciałabym zapełnić. Szkoda tylko, że nowa seria anime nie zdała egzaminu. Niestety wygląda słabo, a fabularnie jest tak sobie. Jeśli naprawdę chcecie w pełni poczuć klimat „Berserka”, przeczytajcie mangę.
8. Tiger & Bunny
Pamiętam, że na tę serię natknęłam się w ten sposób, że rzuciłam w internecie hasło: „Polećcie mi anime, w którym bohaterami nie są gówniarze”. Dostałam kilka tytułów, ale ten najbardziej zwrócił moją uwagę. I tym razem nie obyło się bez oporów. Nie jestem fanką opowieści o superbohaterach. Owszem, zdarzają się wyjątki, ale mimo wszystko to nie mój klimat. Anime jednak zdecydowałam się obejrzeć, bo po pierwsze to japońska produkcja, więc powinna się różnić od tych amerykańskich, a po drugie z opisu fabuły wynikało, że jest to trochę robienie sobie jaj z superbohaterach. Może nie parodia, nie nazwałabym tego tak, ale podchodzi do tematu w trochę inny sposób. Tutaj superbohaterowie są gwiazdami reality show i wszystko jest przedstawione jako czysta komercha. Anime ma też swoją poważniejszą stronę, więc nie jest to tylko czysta komedyjka i wydaje mi się, że aspekt humorystyczny jest tu dobrze wyważony z całą resztą. Czyli trochę jak w życiu, raz jest śmiesznie, raz jest smutno. Jest to chyba pierwsze anime „nowej generacji” jakie miałam okazję obejrzeć. I przez „nową generację” mam na myśli zastosowanie dużej ilości CGI. Jednak w przeciwieństwie do nowego „Berserka”, w którym to wygląda po prostu źle, tutaj efekty komputerowe naprawdę dają radę. Ale wiecie, co mnie najbardziej urzekło? Główny bohater, uwielbiam go. Jest sympatyczny, uroczy, ale nie przeidealizowany. Nie jest superkoksem i wiele rzeczy mu nie wychodzi, przez co czasami było mi go żal. I jest po trzydziestce, więc mogę go fangirlować bez czucia się dziwnie, haha:D Generalnie takie zaprzeczenie bohaterów shounenów, bo zamiast robić się coraz silniejszy, to idzie mu coraz gorzej (z małymi wyjątkami). Cóż, starość nie radość. Z drugiej strony Bunny to postać, której raczej nie lubię, ale uważam, że jest sensownie skonstruowana i pasuje do duetu z Tigerem. I wiecie co, to anime wiąże się ze zmierzchem mojego uczęszczania na konwenty, chlip. Mało tego, wydaje mi się, że panel o T&B był ostatnim panelem, jaki kiedykolwiek poprowadziłam.
9. Shingeki no Kyojin
To była długa droga, ale dotarliśmy w końcu do osławionego „Ataku Tytanów”, czyli serii o społeczności ogrodzonej murem, bo za murem jest zło. Anime ma w sobie coś takiego, co wciąga, mimo że pierwsze odcinki oglądało mi się dość opornie. Manga wygląda brzydko i czytam ją tylko dlatego, że chcę wiedzieć, co będzie dalej. Naprawdę, jest to dla mnie jeden z nielicznych przypadków, kiedy uważam, że anime jest lepsze od mangi. Ale co jest w nim takiego fajnego? No przede wszystkim mury są teraz trendy. Jest mur w „Wayward Pines”, jest mur w „Grze o tron”, nawet Trump marzy o murze. Jednak mnie motyw muru zainteresował dużo wcześniej, gdy przeczytałam jedno z opowiadań Artura C. Clarcka, którego tytułu już nie pamiętam. W każdym razie tamto opowiadanie bardzo zapadło mi w pamięć i teraz mur wywołuje u mnie nostalgię. A tak na poważnie, owszem, mur jest intrygujący, ale jest wiele innych rzeczy w tym anime, które sprawiły, że jest to seria, na której ciąg dalszy wyczekuję. Punktu pierwszego już się pewnie domyślacie. Tak, postacie. To co zrobiło na mnie duże wrażenie, to fakt, że mamy tu naprawdę fajne i silne postacie żeńskie, które nie są seksualizowane. I tak, to jest coś. Nawet w wychwalanym przeze mnie „Berserku” jest wiele scen, które mnie zniesmaczyły niepotrzebnym fanserwisem, a w ukochanym „Dragon Ballu” seksistowskie żarty były normą. Nie twierdzę, że to zawsze mi przeszkadza, czasem można pooglądać goliznę, ale i tak wielki plus za to, że SnK potrafi przyciągnąć widownię innymi rzeczami niż cycki i tyłek.
Kolejna rzecz, która mi przypadła do gustu, to fakt, że chociaż bohaterowie są młodzi, to sama seria nie jest infantylna. Świat jest brutalny, nie ma taryfy ulgowej, trup ściele się gęsto i czasem ciarki przechodzą po plecach. SnK to obecnie jedyna manga, którą śledzę na bieżąco, a biorąc pod uwagę upadek mojego czytelnictwa w ostatnich latach, seria jak najbardziej zasługuje na miejsce w topce.
10. Yuri on Ice
Był taki czas, gdy nie wierzyłam, że jeszcze mogę zajawić się jakimś animcem. Kiedy myślałam, że na dobre wyrosłam już z fangirlizmu i że nigdy więcej nie poczuję tego, co czułam przy oglądaniu pozostałych anime z tej topki. I wtedy trafiłam na „Yuri on Ice”, anime, po którym nie oczekiwałam zbyt wiele, ale jak się myliłam, oj, jak się myliłam. Ale po kolei. YoI to najkrótsza seria z tej listy, bo liczy tylko 12 odcinków i jest anime oryginalnym, czyli nie będącym adaptacją żadnej mangi. Z tego też powodu nie ma co tu liczyć na rozbudowaną fabułę, ale za to są postacie, które sprawiają, że chce się mieć tej fabuły dużo więcej. Jednak to, co uczyniło to anime wyjątkowym, to fakt, że miałam po nim podobne odczucia, co po „Gravitation”. Urzekła mnie muzyka, humor i romans. Od razu pragnę zaznaczyć, że YoI to nie jest ani yaoi, ani shounen-ai, ale pojawia się w nim romans między dwoma panami, więc brawo za odwagę i w sumie też za nowatorstwo, bo wcześniej wątki tego typu rzadko miały okazję wybić się poza ramy okrytego złą sławą gatunku.
„Yuri on Ice” to niby seria sportowa, ale jeśli mam być szczera, to nie sport jest tu najważniejszym elementem, ale rozwój postaci i ich wzajemnych relacji. Mnie w dużej mierze urzekł aspekt artystyczny, bo naprawdę lubię balet, a i tańczenie na lodzie za dzieciaka zwykłam oglądać. Śledząc to anime poczułam trochę nostalgię i zdałam sobie sprawę, że może do dawnych zainteresowań czasem warto byłoby wrócić. Ale nie będę ukrywać, że to jednak relacje Yuuriego i Wiktora były dla mnie najbardziej interesującym elementem całej serii. Zupełnie inne niż relacje Yuki – Shuichi z „Gravitation”, ale mimo to wywołały we mnie podobne emocje.
Mam nadzieję, że drugi sezon powstanie, że napis końcowy z ostatniego odcinka, to nie są tylko puste obietnice albo trollowanie fanów. To anime potrzebuje dalszego ciągu, bo wprowadzić tyle postaci z potencjałem i dać im tylko pięć minut „czasu antenowego” to rzecz trochę przykra. „Yuri on Ice” przywróciło mnie do fandomu, więc lepiej niech mnie nie zawiedzie. Czekam na kolejny sezon.
1. Ribbon no kishi
W Polsce ta kreskówka ukazała się pod różnymi tytułami, między innymi „Czopi i księżnikcza” oraz „Przygody księżniczki”. Seria anime pochodzi z 1967 roku i powstała na podstawie mangi Osamu Tezuki, czyniąc ją jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym shojo. Fabuły już dobrze nie pamiętam, ale kojarzę, że bohaterką była księżniczka, która udawała księcia, bo w jej krainie kobiety nie mogły dziedziczyć tronu. Na dzień dzisiejszy brzmi to pewnie dość sztampowo, ale zapewne można to wybaczyć, biorąc pod uwagę sędziwy wiek kreskówki. Oglądałam ją jako dziecko i powiem szczerze, nie jest to najbardziej pamiętna seria z moich szkolnych lat, ani też moja ulubiona. Więc czemu o niej w ogóle wspominam? Ponieważ to najprawdopodobniej pierwsze anime w moim życiu. Nie mam stuprocentowej pewności, gdyż jak już wspominałam, w podobnym czasie oglądałam też inne serie, ale wydaje mi się, że ta była emitowana na początku. Z resztą, to nie ma większego znaczenia, tą pamiętam jako pierwszą i to jest najważniejsze. Niestety było to tak dawno, że ciężko byłoby mi opowiedzieć o niej ze szczegółami, ale pamiętam, że każdy odcinek był mocno wyczekiwany i oglądałam je z wielką radością. Później pojawiło się wiele anime, które wciągnęły mnie jeszcze bardziej i nie jedno z nich można by w jakimś sensie nazwać przełomowym, jednak wydaje mi się, że to właśnie „Ribbon no kishi” zasłużyło sobie na pierwszy punkt w tym rankingu. Czy chciałabym je dziś obejrzeć ponownie? Niekoniecznie. Z czasem zmienia się nasz odbiór i wydaje mi się, że na dzień dzisiejszy ta seria mogłaby mi się wydawać dość infantylna i pewnie niezbyt ładna, ale dla dziecka ćwierć wieku temu, to była prawdziwa przygoda. Zwłaszcza, że dziewczynki lubią księżniczki;)
2. Dragon Ball Z
Może dziwić tak duży przeskok czasowy, ale po moich pierwszych przygodach z japońskimi bajkami nastał wieloletni zastój. Tak długi, że nawet ominęły mnie Sailorki. Dopiero pod koniec liceum zaczęłam się odrobinkę interesować mangą (tak, już wtedy znałam to słowo), bo moja koleżanka w tym siedziała. Ale prawdziwy przełom nastąpił dopiero na początku studiów, gdy poznałam Raziela (mój mąż). To on postanowił wciągnąć mnie w Dragon Balla, który w tamtym okresie wciąż był jeszcze na fali. Kiedy zaczęłam, akurat kończyła się emisja docinków oryginalnej serii, dlatego można powiedzieć, że zaczęłam od DBZ. Jednak po latach nadrobiłam pierwsze DB i z perspektywy czasu wydaje mi się najlepszą częścią. Ale wracając do DBZ, ta seria miała naprawdę wiele do zaoferowania, fajne postacie, bardzo rozbudowany wszechświat, kosmitów, podróże na inne planety, przenoszenie się w czasie i oczywiście epickie walki. Obecnie wiele osób zarzuca tej serii brak ciekawej fabuły i ogólną banalność, ale ja się z tym nie zgadzam. I nie, nie przemawia tu przeze mnie tylko nostalgia, ponieważ wróciłam do „Dragon Balla” po wielu latach i wciąż mi się dobrze oglądało. Co prawda była to poprawiona wersja, więc część niedociągnięć została zniwelowana, ale fabularnie to dalej to samo. Szczerze powiem, obawiałam się, że nie będę już z tego czerpać takiej radości jak kiedyś, ale na szczęście się pomyliłam. Seria wciągnęła mnie na nowo i nawet zaczęłam doceniać elementy, które wcześniej mi się nie podobały.
Jednak „Dragon Ball” zrobił coś więcej, niż tylko pokazał mi, że anime jest spoko. Zapoczątkował prawdziwą podróż przez fandom, która trwa do teraz. To dzięki tej serii zaczęłam sięgać po inne tytuły, namiętnie zajmować się twórczością fanowską, udzielać się na forach i poznawać nowych ludzi. Owszem, z perspektywy czasy uważam, że istnieje wiele dużo lepszych serii, ale niezaprzeczalnie ta zasłużyła sobie na ważne miejsce w historii. Nie tylko historii moich przygód z anime, ale także milionów innych fanów na świecie.
3. Naruto
Kiedy zaczęłam czytać „Naruto”, wciąż byłam jeszcze mocno zakorzeniona w fandomie DBZ, jednak moi forumowi znajomi tak mocno zachwalali tą nową mangę, że musiałam ją kupić. Na rynku polskim była wtedy nowością i liczyła może kilka tomów. Zdobycie anime nastręczało pewnych problemów. Co prawda miałam już wtedy internet, ale wolny jak cholera, więc z reguły uruchamiało się kontakty, żeby coś obejrzeć. Do tej pory pamiętam jak płyty z „X” szły do mnie pocztą polską z drugiego krańca Polski. Ale w przypadku „Naruto” postanowiłam zastosować bardziej bezpośrednie metody. Czasem jeden odcinek ściągał się całą noc, ale jakimś cudem udało mi się skompletować kilka płyt. Jeśli wtedy ktoś na dzielni był fanem „Naruto”, to istniała bardzo duża szansa, że poznał anime dzięki mnie.
Wracając do samej serii, przed nią pojawiały się inne, ale dopiero ta sprawiła, że porzuciłam fandom DBZ i przeszłam do nowego. Co prawda nigdy „Naruto” nie skończyłam, bo nie jestem osobą, która potrafi żmudnie śledzić jeden tytuł latami, ale to nie zmienia faktu, że wiele mu zawdzięczam. Co tu dużo mówić, anime technicznie wyglądało o niebo lepiej niż DBZ i dysponowało jeszcze ciekawszą gamą postaci. A że postacie są dla mnie mega ważne, przekonacie się w tym rankingu nie raz. Ilość barwnych bohaterów była tak duża, że każdy bez problemu mógł znaleźć swojego ulubionego. Zresztą z reguły tych ulubionych miało się dużo więcej, bo co chwilę pojawiał się ktoś nowy. Świat był dość dziwny, ale inspirujący, a gdybym miała wybrać swoją ulubioną część historii, to powiedziałabym, że początek. Tak, gdybym na dzień dzisiejszy miała wracać do tego anime, to myślę, że nie oglądałabym całości, tylko wybrała właśnie wątek z Zabuzą. Był momentami naprawdę poruszający i do tej pory mam przed oczami niektóre sceny.
Tutaj następuje zmiana o sto osiemdziesiąt stopni. Po raz pierwszy wciągnęło mnie anime nie będące tasiemcem. I w pewnym sensie można powiedzieć, że sprowadziło mnie na ciemną stronę mocy, haha. Opowiada o romansie dwóch facetów i nie zaskoczyło mnie pod tym względem, bo czym jest yaoi zdążyłam się w dość brutalny sposób przekonać dużo wcześniej, czytając fanfika do DBZ. Ale do tego lepiej nie wracajmy, skupmy się na samym „Gravitation”. Są dwa powody, dla których to anime mnie urzekło: muzyka i fajny wątek miłosny. No dobra, trzy, jeszcze humor. Owszem, to dość prosta historyjka ze stereotypowymi postaciami, ale na tyle zręcznie poprowadzona, że nawet Raziel się wciągnął.
Do anime mam głównie żal o to, że nie trzyma się wiernie mangi. Wersja papierowa jest znacznie dłuższa i bardziej złożona. Oczywiście, wciąż nie jest do arcydzieło na skalę światową, ale czyta się przyjemnie i bez wątpienia zainspirowało wielu twórców, sądząc po nieco podobnych seriach, które poznałam później.
„Gravitation” było dla mnie sporym powiewem świeżości, pokazało mi, że nie tylko shouneny mają wciągającą fabułę. Zaś Shuichi i Yuki to pierwszy w anime kanoniczny pairing homoseksualny, który mnie urzekł. Choć dziś wydaje mi się mocno sztampowy i nie do końca realistyczny, to i tak niezbyt mi to przeszkadza. Po prostu polubiłam tych dwóch bohaterów i ich perypetie. To chyba jeden z tych animców, które nigdy mi się nie znudzą. Widziałam go już kilka razy i mam przeczucie, że może jeszcze kiedyś do niego wrócę.
5. One Piece
Między punktem 4, a 5 jest pewna luka, ale nie dlatego, że nic wtedy nie oglądałam, tylko po prostu uznałam, że nie działo się wtedy nic przełomowego. Niby był „Bleach”, którego bardzo lubiłam i sporo w jego fandomie działałam, ale mimo wszystko nie wypłynął na mnie aż tak, żeby znaleźć się w pierwszej dziesiątce. Dlatego przechodzę od razu do „One Piece”, serii do której zabierałam się jak pies do jeża. Początkowo opornie mi szło, kilka pierwszych odcinków uważam za bardzo słabe, ale najwyraźniej wtedy byłam dużo bardziej wytrwała niż teraz, bo przebrnęłam przez koślawy początek i wkrótce anime zaczęło mnie wciągać. Czytałam też mangę i miałam masę radochy, do momentu aż uznałam, że to się ciągnie za długo. Podobnie jak w przypadku „Naruto” w pewnym momencie „One Piece” pokonał mnie swoją długością, ale i tak wydaje mi się, że obejrzałam go więcej niż tego pierwszego.
Czym ta seria zasłużyła sobie na miejsce w topce? Dzięki niej poznałam nowych, wspaniałych ludzi, przeżyłam masę frajdy na konwentach i miałam nawet epizod z byciem żeglarzem. Serio, popłynęłam w rejs i upodobałam sobie rolę Sanjiego, bo gotowałam na statku:P A potem wróciłam i miałam chorobę lądową. Można powiedzieć, że dzięki tej serii przeżyłam prawdziwą przygodę. Do tego barwne postacie i ogromna ilość wątków inspirowały mnie twórczo przez długi czas. Wiem, że seria wciąż się ukazuje, ale, choć darzę ją sentymentem, jakoś nie wyobrażam sobie nadrabiania tego wszystkiego. Generalnie podziwiam ludzi, którzy są w stanie oglądać jedną serię przez kilkanaście lat i nie stracić zainteresowania. Nigdy nie wyrobiłam w sobie tej umiejętności, przez co pewnie to ostatni tasiemiec na tej liście. Przynajmniej jeśli chodzi o anime.
6. Hetalia Axis Powers
Długo zastanawiałam się, czy uwzględniać tę serię w liście. Szczerze powiem, nie uważam ani mangi, ani anime za jakieś szczególnie powalające. Źle nie jest, ale jakiejś większej fabuły też nie ma co się tu doszukiwać. Czym jest Hetalia? Właściwie to webcomic, który stał się na tyle popularny, że doczekał się wersji papierowej oraz anime. Nie zmienia to faktu, że są to po prostu krótkie, nie zawsze powiązane ze sobą historyjki z postaciami będącymi personifikacjami krajów. Pomysł ciekawy i niektóre scenki są całkiem zabawne, ale anime ogląda się dziwnie, zwłaszcza że odcinki mają po jakieś 5 minut długości. Jednak choćbym nie wiem ile się wypierała, to nie zmienia faktu, że ta seria była kiedyś dla mnie ważna i dzięki niej również poznałam wspaniałych ludzi, miałam frajdę na konwentach itp. Tak naprawdę nie o fabułę tutaj chodzi, bo Hetalia ma inną tajną broń: postacie, które są niebywale różnorodne. Jest ich multum i każda reprezentuje inny kraj, a to daje ogromne pole do popisu dla twórczości fanowskiej. Zresztą wejdźcie na moje forum w dział anime i zobaczcie do czego jest najwięcej fanfików. Jakieś pytania? Pomijając fakt, że to chyba Hetalia była moją fazą numer jeden, gdy powstała Polska Baza, więc nie uwzględnianie jej na liście byłoby po prostu nie w porządku. A z drugiej strony, może trochę zbyt surowo oceniam tę serię po latach? Ma po prostu nietypowy format, więc czasem ciężko przestawić się na nią z innych anime. Co nie oznacza, że nie jest warta obczajenia.
7. Berserk
Ciekawe jest to, że „Berserk” to dość stara seria, ale zainteresowałam się nią stosunkowo niedawno, choć od lat słyszałam o niej dobre rzeczy. Może dlatego, że fantasy to nie jest mój ulubiony gatunek i miałam pewne opory. Ale w końcu obczaiłam i nie żałuję. Najpierw widziałam anime z lat dziewięćdziesiątych, które jest całkiem dobre, a potem wzięłam się za mangę. I wtedy w pełni poczułam moc. Z wszystkich mang na tej liście, ta jest jedyna, którą jestem skłonna nazwać arcydziełem. Poziom techniczny po prostu powala na łopatki. Rysunki są tak dopracowane, tak dopieszczone, tak szczegółowe, że aż się oczy same rozszerzają ze zdumienia. Do tego sama historia wciąga i nie daje ani chwili wytchnienia. Po prostu musisz czytać dalej i dalej, i dalej.
Wcześniej widywałam różne poważne animce w mrocznych klimatach, ale to jako pierwsze dało mi wyraźnie do zrozumienia, że nie mam ochoty wracać do serii dla nastolatków. Chcę coś dorosłego. A do tego zwracam honor fantasy: potrafi mnie jeszcze czymś zainteresować. Co ciekawe, nigdy nie napisałam żadnego fika do „Berserka”, ale nie przez brak inspiracji. Po prostu tutaj nie ma czego dopisywać. Fanfiki są dla mnie czymś, co chętnie zobaczyłabym w danej serii, ale wiem, że to nigdy nie nastąpi. Natomiast „Berserk” jak dla mnie nie potrzebuje wymyślania dodatkowych rzeczy, bo to, co chcę, po prostu jest w oryginale. Oczywiście, nie twierdzę, że wszystko jest perfekcyjne, że niczego bym nie zmieniła, ale po prostu nie ma wystarczająco dużych luk, które chciałabym zapełnić. Szkoda tylko, że nowa seria anime nie zdała egzaminu. Niestety wygląda słabo, a fabularnie jest tak sobie. Jeśli naprawdę chcecie w pełni poczuć klimat „Berserka”, przeczytajcie mangę.
8. Tiger & Bunny
Pamiętam, że na tę serię natknęłam się w ten sposób, że rzuciłam w internecie hasło: „Polećcie mi anime, w którym bohaterami nie są gówniarze”. Dostałam kilka tytułów, ale ten najbardziej zwrócił moją uwagę. I tym razem nie obyło się bez oporów. Nie jestem fanką opowieści o superbohaterach. Owszem, zdarzają się wyjątki, ale mimo wszystko to nie mój klimat. Anime jednak zdecydowałam się obejrzeć, bo po pierwsze to japońska produkcja, więc powinna się różnić od tych amerykańskich, a po drugie z opisu fabuły wynikało, że jest to trochę robienie sobie jaj z superbohaterach. Może nie parodia, nie nazwałabym tego tak, ale podchodzi do tematu w trochę inny sposób. Tutaj superbohaterowie są gwiazdami reality show i wszystko jest przedstawione jako czysta komercha. Anime ma też swoją poważniejszą stronę, więc nie jest to tylko czysta komedyjka i wydaje mi się, że aspekt humorystyczny jest tu dobrze wyważony z całą resztą. Czyli trochę jak w życiu, raz jest śmiesznie, raz jest smutno. Jest to chyba pierwsze anime „nowej generacji” jakie miałam okazję obejrzeć. I przez „nową generację” mam na myśli zastosowanie dużej ilości CGI. Jednak w przeciwieństwie do nowego „Berserka”, w którym to wygląda po prostu źle, tutaj efekty komputerowe naprawdę dają radę. Ale wiecie, co mnie najbardziej urzekło? Główny bohater, uwielbiam go. Jest sympatyczny, uroczy, ale nie przeidealizowany. Nie jest superkoksem i wiele rzeczy mu nie wychodzi, przez co czasami było mi go żal. I jest po trzydziestce, więc mogę go fangirlować bez czucia się dziwnie, haha:D Generalnie takie zaprzeczenie bohaterów shounenów, bo zamiast robić się coraz silniejszy, to idzie mu coraz gorzej (z małymi wyjątkami). Cóż, starość nie radość. Z drugiej strony Bunny to postać, której raczej nie lubię, ale uważam, że jest sensownie skonstruowana i pasuje do duetu z Tigerem. I wiecie co, to anime wiąże się ze zmierzchem mojego uczęszczania na konwenty, chlip. Mało tego, wydaje mi się, że panel o T&B był ostatnim panelem, jaki kiedykolwiek poprowadziłam.
9. Shingeki no Kyojin
To była długa droga, ale dotarliśmy w końcu do osławionego „Ataku Tytanów”, czyli serii o społeczności ogrodzonej murem, bo za murem jest zło. Anime ma w sobie coś takiego, co wciąga, mimo że pierwsze odcinki oglądało mi się dość opornie. Manga wygląda brzydko i czytam ją tylko dlatego, że chcę wiedzieć, co będzie dalej. Naprawdę, jest to dla mnie jeden z nielicznych przypadków, kiedy uważam, że anime jest lepsze od mangi. Ale co jest w nim takiego fajnego? No przede wszystkim mury są teraz trendy. Jest mur w „Wayward Pines”, jest mur w „Grze o tron”, nawet Trump marzy o murze. Jednak mnie motyw muru zainteresował dużo wcześniej, gdy przeczytałam jedno z opowiadań Artura C. Clarcka, którego tytułu już nie pamiętam. W każdym razie tamto opowiadanie bardzo zapadło mi w pamięć i teraz mur wywołuje u mnie nostalgię. A tak na poważnie, owszem, mur jest intrygujący, ale jest wiele innych rzeczy w tym anime, które sprawiły, że jest to seria, na której ciąg dalszy wyczekuję. Punktu pierwszego już się pewnie domyślacie. Tak, postacie. To co zrobiło na mnie duże wrażenie, to fakt, że mamy tu naprawdę fajne i silne postacie żeńskie, które nie są seksualizowane. I tak, to jest coś. Nawet w wychwalanym przeze mnie „Berserku” jest wiele scen, które mnie zniesmaczyły niepotrzebnym fanserwisem, a w ukochanym „Dragon Ballu” seksistowskie żarty były normą. Nie twierdzę, że to zawsze mi przeszkadza, czasem można pooglądać goliznę, ale i tak wielki plus za to, że SnK potrafi przyciągnąć widownię innymi rzeczami niż cycki i tyłek.
Kolejna rzecz, która mi przypadła do gustu, to fakt, że chociaż bohaterowie są młodzi, to sama seria nie jest infantylna. Świat jest brutalny, nie ma taryfy ulgowej, trup ściele się gęsto i czasem ciarki przechodzą po plecach. SnK to obecnie jedyna manga, którą śledzę na bieżąco, a biorąc pod uwagę upadek mojego czytelnictwa w ostatnich latach, seria jak najbardziej zasługuje na miejsce w topce.
10. Yuri on Ice
Był taki czas, gdy nie wierzyłam, że jeszcze mogę zajawić się jakimś animcem. Kiedy myślałam, że na dobre wyrosłam już z fangirlizmu i że nigdy więcej nie poczuję tego, co czułam przy oglądaniu pozostałych anime z tej topki. I wtedy trafiłam na „Yuri on Ice”, anime, po którym nie oczekiwałam zbyt wiele, ale jak się myliłam, oj, jak się myliłam. Ale po kolei. YoI to najkrótsza seria z tej listy, bo liczy tylko 12 odcinków i jest anime oryginalnym, czyli nie będącym adaptacją żadnej mangi. Z tego też powodu nie ma co tu liczyć na rozbudowaną fabułę, ale za to są postacie, które sprawiają, że chce się mieć tej fabuły dużo więcej. Jednak to, co uczyniło to anime wyjątkowym, to fakt, że miałam po nim podobne odczucia, co po „Gravitation”. Urzekła mnie muzyka, humor i romans. Od razu pragnę zaznaczyć, że YoI to nie jest ani yaoi, ani shounen-ai, ale pojawia się w nim romans między dwoma panami, więc brawo za odwagę i w sumie też za nowatorstwo, bo wcześniej wątki tego typu rzadko miały okazję wybić się poza ramy okrytego złą sławą gatunku.
„Yuri on Ice” to niby seria sportowa, ale jeśli mam być szczera, to nie sport jest tu najważniejszym elementem, ale rozwój postaci i ich wzajemnych relacji. Mnie w dużej mierze urzekł aspekt artystyczny, bo naprawdę lubię balet, a i tańczenie na lodzie za dzieciaka zwykłam oglądać. Śledząc to anime poczułam trochę nostalgię i zdałam sobie sprawę, że może do dawnych zainteresowań czasem warto byłoby wrócić. Ale nie będę ukrywać, że to jednak relacje Yuuriego i Wiktora były dla mnie najbardziej interesującym elementem całej serii. Zupełnie inne niż relacje Yuki – Shuichi z „Gravitation”, ale mimo to wywołały we mnie podobne emocje.
Mam nadzieję, że drugi sezon powstanie, że napis końcowy z ostatniego odcinka, to nie są tylko puste obietnice albo trollowanie fanów. To anime potrzebuje dalszego ciągu, bo wprowadzić tyle postaci z potencjałem i dać im tylko pięć minut „czasu antenowego” to rzecz trochę przykra. „Yuri on Ice” przywróciło mnie do fandomu, więc lepiej niech mnie nie zawiedzie. Czekam na kolejny sezon.
wtorek, 14 listopada 2017
5 lat Planety Kapeluszy
Ponieważ zaprzyjaźniony blog obchodzi dziś jubileusz, chciałam złożyć życzenia jego autorce. Meg, 120 000 wyświetleń to spore osiągnięcie. Jestem pełna podziwu, że tak wytrwale i konsekwentnie prowadzisz Planetę Kapeluszy już przez pięć lat, że wciąż masz pomysły na nowe artykuły i cały czas trzymasz się obranego przez siebie kierunku. Życzę ci, żeby kolejne pięć lat (albo i więcej) było jeszcze bardziej owocne, żebyś dobiła do miliona wyświetleń (albo i dziesięciu) i przede wszystkim, żebyś się nigdy nie zniechęcała.
klik --> pomóżmy dobić do miliona;)
klik --> pomóżmy dobić do miliona;)
czwartek, 9 listopada 2017
5 anime, którym nie zdołałam sprostać
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że to nie jest lista złych anime. Moim celem nie jest tutaj krytykowanie tych serii, lecz pokazanie czemu niektóre anime (niekiedy uchodzące za bardzo dobre) nie były w stanie przemówić do mnie na tyle, bym chciała je kontynuować. Chyba każdy z nas miewa czasami takie sytuacje, że ktoś nam coś poleci, a my jakoś nie możemy się wciągnąć. Fragmenty opisów wzięłam z shinden.pl.
1. Junjou Romantica
Na początek Boys Love. Cóż może pójść nie tak z BL? Przecież serie BL to mi z ręki jedzą. Przecież „Gravitation” oglądałam kilka razy, w tym po niemiecku dla urozmaicenia. Wydawałoby się, że i tym razem pójdzie dobrze. Jest sobie taki młodszy koleś, który jest słodki i taki starszy od niego koleś, który jest pisarzem (o, jak w „Gravitation). Przy czym ten pisarz jest zakochany w starszym bracie tego pierwszego... czy jakoś tak. No dobra, może nie do końca jak „Gravitation”, ale liczyłam na to, że klimat będzie podobny. Ale nie jest, przynajmniej tak mi się wydaje, bo obejrzałam jakieś trzy odcinki... i one były nudne. Po prostu. Nic więcej. Nie wciągnęło mnie, nie zainteresowało, postacie były jakieś takie nijakie. I to w zasadzie wszystko.
2. Higurashi no Naku
Koro ni
Anime to poleciła mi osoba, do której mam zaufanie i cały czas wierzę, że ono jest dobre, ale wiecie, czasami jest tak, że obejrzycie jeden odcinek i po prostu nie możecie ruszyć dalej, macie blokadę. Przy czym sami przyznacie, opis fabuły brzmi intrygująco: „Lato roku 1983. Maebara Keiichi przeprowadza się do Hinamizawy - niewielkiej japońskiej wioski, gdzie każdy zna każdego, a życie płynie w spokojnym tempie. Chłopiec szybko zaprzyjaźnia się z czterema dziewczętami należącymi do szkolnego koła gier i zabaw. Razem beztrosko spędzają swój czas, jednak wszystko ulega zmianie wraz z nadejściem święta Watanagashi. Okazuje się, że wioskowy festiwal wiąże się z tajemnicami, które nigdy nie powinny być odkrywane. Już wkrótce w Hinamizawie ma dojść do zdarzeń nie dających się wytłumaczyć zwykłą logiką...” Problem leży w tym, że w pierwszym odcinku nie dzieje się praktycznie nic, a do tego w moim prywatnym odczuciu anime wygląda po prostu brzydko. Tak wiem, podobno to dobra seria i mogę was pocieszyć tym, że z całej tej listy, ona ma największą szansę na to, że kiedyś do niej powrócę. Ale już bez pierwszego odcinka.
3. Free
O, seria o sporcie, który jest fajny? No, to się w moim przypadku rzadko zdarza. Gdyby jednak w tym anime rzeczywiście chodziło o pływanie... Cóż, może się mylę, może nie mam racji. W końcu obejrzałam tylko (aż!) jeden odcinek, ale naprawdę odniosłam wrażenie, że pływanie jest tu tylko pretekstem do fanserwisu. I w sumie nie twierdzę, że fanserwis jest zły. Czasem można coś obejrzeć głównie dla golizny. Jednak trzeba mieć do tego odpowiedni stan umysłu, a ja zabierając się za to anime mimo wszystko liczyłam na troszkę więcej. Chyba, że się mylę i później robi się ciekawie, to możecie rozwiać moje wątpliwości.
4. Gintama
Jedna z najwyżej ocenianych serii anime w USA, cóż mogłoby pójść nie tak? Do tego świat brzmi naprawdę zachęcająco: „Sakata Gintoki to samuraj żyjący w czasach, w których samuraje zostali pozbawieni honoru i dumy, zakazano im nawet noszenia mieczy. Akcja nie rozgrywa się jednak w erze Meiji, jak możnaby z powyższego zdania wywnioskować, lecz w jej alternatywnej wersji, w której kultura feudalnej Japoni (kimona, katany, tradycyjne budynki) przeplata się z techniką, jaką znamy dzisiaj, a nawet taką, której jeszcze nie poznaliśmy (telewizja, latające samochody, współczesna broń).” Do tego, jeśli dobrze pamiętam, pojawia się też motyw z kosmitami, więc już dużo do szczęścia nie potrzeba. Z anime też kojarzyłam różne sceny parodiujące inne serie, przez co moja ciekawość osiągnęła wysoki poziom. Obejrzałam dwa odcinki i... coś nie pykło. Nawet ciężko powiedzieć co. Postacie naprawdę przypadły mi do gustu, a dla mnie to najważniejszy element każdej serii. Jak to możliwe, że tyle pozytywnych cech nie wystarczyło? Wydaje mi się, że po prostu rodzaj humoru mnie przerósł. Z japońskim humorem jest tak, że czasem do mnie trafi, czasem nie i tutaj najwyraźniej mamy ten drugi przypadek. Nie twierdzę, że to zły rodzaj humoru, ale jakoś mnie nie ruszył. Bardzo możliwe, że gdyby to była krótka seria, udałoby mi się ją łyknąć, ale że odcinków jest dużo, uznałam, że nie ma sensu się męczyć.
5. Fullmetal
Alchemist
Najdziwniejsze zostawiłam na koniec. Czemu najdziwniejsze? No spróbujcie popytać ludzi, którzy siedzą w anime i zobaczcie ile osób stwierdzi, że nie lubi FMA. Zresztą nawet nie mogę powiedzieć, że nie lubię tej serii. Wydaje mi się, że problem tu jest zdecydowanie bardziej złożony. Obejrzałam wcale nie tak mało, bo jakieś kilkanaście odcinków. Czyli więcej niż te wszystkie anime razem wzięte z całej listy. Dlatego naprawdę bardzo, ale to bardzo próbowałam się wciągnąć w tę serię. Ale znowu nie pykło i chyba mam teorię dlaczego. Otóż za FMA wzięłam się w momencie, gdy moje zainteresowanie anime zaczęło iść w kierunku trochę innych klimatów, innego stylu. I wydaje mi się, że gdybym wzięła się za FMA parę lat wcześniej sytuacja wyglądałaby zgoła odmiennie. Ale cóż, wyszło jak wyszło. Nie da się polubić wszystkiego.
poniedziałek, 6 listopada 2017
Pomysły na rankingi
Ponieważ ostatnimi czasy moje zainteresowanie anime nieco odżyło, pomyślałam, że mogłabym stworzyć więcej rankingów w tym temacie. Rzucę kilka propozycji i chciałam was spytać, które z nich podobają wam się najbardziej, albo które chcielibyście zobaczyć w pierwszej kolejności. Z reguły jest tak, że przychodzi mi pomysł na ranking, a potem dochodzę do wniosku, że w sumie po co pisać, że głupie, że mi się nie chce itp. więc potrzebuję kopa w dupę:)
Moja pierwsza propozycja to ranking moich ulubionych kobiet koksów. Stwierdziłam, że w animach pojawia się naprawdę dużo fajnych, silnych postaci żeńskich, więc byłoby w czym przebierać. Druga propozycja to top ulubionych pairingów, które są kanonem (tytuł roboczy:P). Generalnie chodzi mi o to, żeby przedstawić najfajniejsze pairingi, które rzeczywiście występują w danej serii. Ale myślałam też o liście pairingów, które nie są kanonem, ale chciałabym, żeby były. No wiecie, takie niespełnione marzenia fangirla:P A ostatni pomysł jest najdziwniejszy i chyba może spowodować trochę hejtu, ale i tak o nim powiem. Myślałam o liście animców, które próbowałam oglądać, ale szybko wymiękłam. I to nie miałby być ranking na zasadzie zjeżdżania czegoś, bo nie śmiałabym oceniać czegoś, czego widziałam tylko kawałek. Ale chciałabym napisać parę słów o tym dlaczego wymiękłam, bo to całkiem intrygujące i sama się sobie dziwię, że czasem wymiękam, biorąc pod uwagę, że niektóre z tych anime uchodzą za bardzo dobre. I na razie to wszystkie propozycje.
Moja pierwsza propozycja to ranking moich ulubionych kobiet koksów. Stwierdziłam, że w animach pojawia się naprawdę dużo fajnych, silnych postaci żeńskich, więc byłoby w czym przebierać. Druga propozycja to top ulubionych pairingów, które są kanonem (tytuł roboczy:P). Generalnie chodzi mi o to, żeby przedstawić najfajniejsze pairingi, które rzeczywiście występują w danej serii. Ale myślałam też o liście pairingów, które nie są kanonem, ale chciałabym, żeby były. No wiecie, takie niespełnione marzenia fangirla:P A ostatni pomysł jest najdziwniejszy i chyba może spowodować trochę hejtu, ale i tak o nim powiem. Myślałam o liście animców, które próbowałam oglądać, ale szybko wymiękłam. I to nie miałby być ranking na zasadzie zjeżdżania czegoś, bo nie śmiałabym oceniać czegoś, czego widziałam tylko kawałek. Ale chciałabym napisać parę słów o tym dlaczego wymiękłam, bo to całkiem intrygujące i sama się sobie dziwię, że czasem wymiękam, biorąc pod uwagę, że niektóre z tych anime uchodzą za bardzo dobre. I na razie to wszystkie propozycje.
niedziela, 29 października 2017
6 anime, które chcę obejrzeć, ale mam opory
Czasami jest tak, że chętnie wzięlibyście się za jakąś nową serię, ale coś sprawia, że nie możecie zebrać się w sobie i włączyć tego pierwszego odcinka. Pomyślałam, że jak napiszę o tych różnych animcach, które za mną chodzą, to może łatwiej będzie mi zdecydować, czy zabierać się za coś nowego, a jeśli tak, to za co. Siłą rzeczy opisy zostały wzięte z innych portali. Wiem, że zajmują większość tego tekstu, ale cóż, sama tych animców nie oglądałam, więc ciężko byłoby mi się na ich temat rozpisywać. Chciałam po prostu przedstawić swoje powody i dać wam jakieś informacje o tych seriach, żeby łatwiej było zrozumieć, o co mi chodzi. Pragnę też zaznaczyć, że wszystkie te serie są wysoko oceniane na portalach internetowych, więc jakość samego anime nie jest tu częścią dylematu. Kolejność w tym rankingu (czy może raczej liście) również nie ma znaczenia.
6 anime, które chcę obejrzeć, ale mam opory
1. Uchuu Kyoudai
Opis: Historia opowiada o losach dwóch braci, Hibito i Mutty. Młodszy brat, Hibito, już od urodzenia ma niebywałe szczęście. Niestety, starszy brat, Mutta, to jego przeciwieństwo - pechowiec. Pewnego dnia, spoglądając w niebo, bracia widzą UFO. To wydarzenie odciska na nich piętno i składają wspólną obietnice stania się astronautami. W roku 2025 Hibito dotrzymuje swojej obietnicy i trafia do grupy astronautów, którzy niedługo polecą i zamieszkają przez pewien czas na Księżycu. W międzyczasie jego starszy brat porzuca pracę i staje się bezrobotnym. Jednakże jedna wiadomość od brata wystarcza, żeby podjąć decyzję ponownego rozpoczęcia starań, aby zostać astronautą. - źródło shinden.pl
Czemu chcę obejrzeć: Przede wszystkim kosmosy. Uwielbiam historie o astronautach i statkach kosmicznych, i chyba nie oglądałam jeszcze anime w takim klimacie. Opis sugeruje, że jest to science fiction z dużą dawką science i niezbyt przytłaczającą dawką fiction. Generalnie lubię, kiedy opowieści o lotach w kosmos mają w sobie nieco realizmu, jak np. „Odyseja kosmiczna 2001” lub „Interstellar”, a jak się jeszcze jest fanem anime... chyba sami rozumiecie:) Do tego anime jest ponoć wesołe, a humoru obecnie mi potrzeba.
Czemu mam opory: Anime liczy sobie 99 odcinków. Od dawna nie oglądałam tak długiej serii i nie zrozumcie mnie źle, wcale nie uważam, że duża liczba odcinków to jakaś wada. Wprost przeciwnie, już od jakiegoś czasu marzy mi się coś, co mogłabym oglądać dłużej niż tydzień, ale jest jeden problem. Jak mnie coś wciąga, to wpadam w to, jak w czarną dziurę. A obecnie nie dysponuję zbyt dużą ilością wolnego czasu, więc nieco obawiam się rozpoczynania długich serii, bo jeśli mi się bardzo spodoba, to nie będę wstanie robić niczego innego w wolnym czasie i zostanę nołlajfem na wiele tygodni.
2. Gyakkyou Burai Kaiji:
Ultimate Survivor
Opis: W latach dziewięćdziesiątych Japonia była pogrążona w pierwszej recesji po II wojnie światowej. Jedną z ofiar kiepskiego stanu gospodarki stał się Itou Kaiji, który po ukończeniu szkoły średniej przeprowadził się do Tokio w poszukiwaniu pracy. Nie mogąc wyrwać się z biedy, trwonił czas i pieniądze na alkohol, papierosy i hazard. Po dwóch latach takiego życia jego sytuacja zmienia się wraz z wizytą lichwiarza, który przychodzi w sprawie długu Takeshiego Furuhaty. Kaiji swego czasu w chwili słabości został żyrantem, ale znajomy zaginął, a należność urosła do prawie czterech milionów jenów. Nasz bohater ma dwie możliwości do wyboru – spłacać dług przez najbliższe 10 lat albo wypłynąć razem z innymi dłużnikami na rejs statkiem „Espoir” (z francuskiego – nadzieja) i spróbować zdobyć pieniądze w grach hazardowych. Wiadomo, czyją matką jest nadzieja, i Kaiji najwyraźniej zalicza się do tej grupy, bo wystarczy parę sztuczek socjotechnicznych, by wybrał drugą opcję. Pytanie brzmi – dostaniemy przykład miłości rodzinnej czy też rodzicielka wyrzeknie się bohatera? - źródło a-o.ninja
Czemu chcę obejrzeć: O tym anime nasłuchałam się dużo dobrego. Że jest inne, poważne, że porusza interesujące tematy, że ma ciekawych bohaterów. Wydaje mi się, że mogłoby być mocno „vampirciowe” jeśli chodzi o klimat i ma dość przystępną liczbę odcinków (26 bodajże).
Czemu mam opory: Nie będę kłamać, kreska jest okropna. Z reguły mi to nie przeszkadza, jestem pod tym względem dość tolerancyjna, ale tutaj naprawdę masakruje moje poczucie estetyki.
3. Texhnolyze
Opis:
To anime znacznie odbiega od przeciętności. Jest mroczne, brutalne,
enigmatyczne i oszczędne w słowach. Nagroda American Anime Awards
przyznana w 2006 roku za najlepszy dialog w anime dobitnie świadczy,
że mało nie znaczy kiepsko. Nie zmienia to faktu, że to nie akcja
jest głównym atutem. Ciemne i mało kontrastowe rysunki wraz z
dobrze dobranym podkładem dźwiękowym skutecznie tworzą
nieprzeciętny nastrój dając mnóstwo czasu do namysłu pomiędzy
kluczowymi momentami. Wielowątkowa fabuła powoli ujawnia zarys
całości i powiązania pomiędzy postaciami. Koncepcja świata w
którym przyszło żyć bohaterom posiada silne podłoże
psychologiczne i filozoficzne wywodzące się z fantastyki naukowej.
Aby to zrozumieć, trzeba jednak dotrwać do ostatnich odcinków.
Brak dokładnej orientacji widza w realiach jest kolejnym zabiegiem
związanym z kreowaniem atmosfery zagadkowości i dramatyzmu. Nie ma
tu podziału na zło i dobro. Każdy istotny bohater należy do
szarej strefy i będziemy mieli okazję poznać obie strony jego
osobowości. W świetle tych faktów można śmiało stwierdzić, że
anime to jest przeznaczone dla starszych widzów szukających odmiany
pośród wszechobecnych schematów. - źródło shinden.pl
Czemu chcę obejrzeć: Jak czytam w opisie, że „to anime znacznie odbiega od przeciętności” to właściwie już czuję się zachęcona. Oprócz tego s-f i cyberpunk to coś, co vampircie bardzo, ale to bardzo lubią. Nie ukrywam też, że mroczne klimaty i wątki psychologiczne zawsze mnie przyciągały, ale jest pewien problem, o którym piszę poniżej.
Czemu mam opory: Ostatnio często łapię doła, przez co boję się, że oglądanie teraz mrocznej serii może nie być dobrym pomysłem. Owszem, dalej lubię ten klimat, ale wydaje mi się, że chyba trzeba zrobić sobie przerwę. A z drugiej strony kusi:(
Czemu chcę obejrzeć: Jak czytam w opisie, że „to anime znacznie odbiega od przeciętności” to właściwie już czuję się zachęcona. Oprócz tego s-f i cyberpunk to coś, co vampircie bardzo, ale to bardzo lubią. Nie ukrywam też, że mroczne klimaty i wątki psychologiczne zawsze mnie przyciągały, ale jest pewien problem, o którym piszę poniżej.
Czemu mam opory: Ostatnio często łapię doła, przez co boję się, że oglądanie teraz mrocznej serii może nie być dobrym pomysłem. Owszem, dalej lubię ten klimat, ale wydaje mi się, że chyba trzeba zrobić sobie przerwę. A z drugiej strony kusi:(
4. Sidonia no Kishi
Opis:
Ludzie uciekli z Ziemi przed obcymi zwanymi Gauna, którzy zniszczyli
ich planetę i ruszyli w pogoń za niedobitkami gatunku ludzkiego.
Przeżyć udało się nielicznym uciekinierom na statku o nazwie
Sidonia, który musiał im służyć wiekami jako forteca. Sidonia no
Kishi opowiada o losach chłopaka wychowywanego przez dziadka na
dolnych, opuszczonych pokładach statku, będącym jedną z ostatnich
nadziei ludzkości. Pewnego dnia w poszukiwaniu jedzenia młodzieniec
wybiera się na jeden z górnych pokładów, zostaje zauważony, gdy
kradnie ryż i podczas ucieczki przez nieostrożność zostaje
złapany. Po tym incydencie zostaje wśród ludzi w świecie, którego
do końca nie zna, ale mimo to zaprzyjaźnia się z nimi i
postanawia, że będą razem bronić statku i ludzi, których
pokochał.
Czemu chcę obejrzeć: Po pierwsze s-f i kosmosy, a o tym już pisałam. Po drugie opis fabuły brzmi naprawdę epicko i mocno, ale to bardzo mocno kojarzy mi się z twórczością Briana Aldissa, który jest jednym z moich ulubionych pisarzy. A do tego dochodzi ta łatwo przyswajalna ilość odcinków: 12.
Czemu mam opory: W tym przypadku jest to trochę trudne do wyjaśnienia. Po prostu nie jestem pewna, czy obecnie mam klimat na coś takiego. Mnie do wszystkiego jest potrzebny odpowiedni nastrój i wydaje mi się, że to nie jest ten moment, kiedy powinnam brać się za coś „aldissowego”.
Czemu chcę obejrzeć: Po pierwsze s-f i kosmosy, a o tym już pisałam. Po drugie opis fabuły brzmi naprawdę epicko i mocno, ale to bardzo mocno kojarzy mi się z twórczością Briana Aldissa, który jest jednym z moich ulubionych pisarzy. A do tego dochodzi ta łatwo przyswajalna ilość odcinków: 12.
Czemu mam opory: W tym przypadku jest to trochę trudne do wyjaśnienia. Po prostu nie jestem pewna, czy obecnie mam klimat na coś takiego. Mnie do wszystkiego jest potrzebny odpowiedni nastrój i wydaje mi się, że to nie jest ten moment, kiedy powinnam brać się za coś „aldissowego”.
5. Psycho Pass
Opis: Akcja ma miejsce w samowystarczalnej Japonii, odciętej od reszty świata, kierowanej przez Sybill - system komputerowy potrafiący przeskanować człowieka, analizując jego talenty, słabości, a nawet skłonność do popełnienia przestępstwa. Główna bohaterka, Tsunemori Akane, po ukończeniu szkoły i zdaniu egzaminów z najwyższą możliwą notą zostaje przydzielona do specjalnej jednostki policji zajmującej się prewencją – eksterminacją ludzi, których psycho-pass przekroczył bezpieczną granicę. Wymaga się od niej bezwzględnego posłuszeństwa i żelaznych ideałów, na których szczycie oczywiście musi stać stworzony przez Sybill porządek, w którym ludzi dzieli się na tych z czystym i tych z zamglonym pass’em. Pierwsi mają dostęp do wszystkich dóbr, rozrywek i praw, natomiast drudzy, nawet jeśli nigdy jeszcze nie popełnili żadnego przestępstwa, skazani zostają na ośrodek resocjalizacyjny lub śmierć - w zależności od osądu panującego Sybill. - źródło shinden.pl
Czemu chcę obejrzeć: Nie ukrywam, że to anime znajdowało się na szczycie mojej listy do obejrzenia bardzo długo i w zasadzie jedyny powód, dla którego go nie obejrzałam był taki, że gdy już miałam się za nie zabrać (autentycznie miałam się zabrać) nagle zmieniłam zdanie, stwierdziłam, że potrzebuję czegoś wesołego i zamiast niego obejrzałam „Yuri on Ice”. I od tamtej pory już nie miałam klimatu na bubę. Jednak „Psycho Pass” nie przestaje mnie kusić, bo fabuła naprawdę wydaje mi się bardzo obiecująca, samo anime ma niebywale wysoką ocenę na shindenie, bo aż 8,6 i naprawdę podoba mi się kreska. Do tego mam wrażenie, że mogłoby mnie mocno nawenić.
Czemu mam opory: Za anime próbowałam się zabierać już od jakiegoś roku albo i dłużej, jednak ciągle coś mnie powstrzymuje. Chyba najbardziej obawiam się, że przytłoczy mnie koncepcja świata w tej serii. Bo ja się autentycznie boję takiego świata i mam wrażenie, że on wcale nie jest taki nieprawdopodobny do zaistnienia. Skoro już teraz przeżywam tak sam pomysł, który stoi za tą historią, to co będzie jeśli obejrzę? Ostatnio naprawdę niezbyt dobrze przyswajam bubę.
6.
Jormungand
Opis: Głównym bohaterem serii jest „dziecko wojny” Johnathan Mar. Chłopiec traci rodzinę w wyniku ataku na jego wioskę, po czym okoliczności zmuszają go do brania udziału w kolejnych konfliktach zbrojnych jako regularny żołnierz. Za to, co go w życiu spotkało postanawia zemścić się na handlarzach bronią. Sytuacja zmienia się, gdy Jonah trafia do oddziału Koko Hekmatyar – kobiety trudniącej się właśnie handlem bronią. Chłopiec ma za zadanie bronić Koko, współpracując z pozostałymi członkami ekipy, wyspecjalizowanej w sztuce wojennej i zabijaniu. Gdy po raz pierwszy zostaje przedstawiony oddziałowi, wszyscy są przerażeni widokiem chłopca z pistoletem w ręce. Nic dziwnego, ponieważ twarz Jonaha jest totalnie wyzuta z emocji, a on sam sprawia wrażenie zawodowego mordercy. Niemniej szybko zostaje zaakceptowany przez swoich nowych towarzyszy, a to dzięki pierwszej udanej akcji i pierwszej zrobionej przez niego kolacji… W czasie serii bohater podróżuje po całym świecie towarzysząc pracodawczyni w niebezpiecznych interesach z wieloma rządami i organizacjami. - źródło shinden.pl
Czemu chcę obejrzeć: Jest to całkiem wysoko ocenianie anime akcji z przystępną liczbą odcinków. Po „Black Lagoon” przekonałam się, że anime akcji mogą być bardzo przyjemne, zwłaszcza jeśli są w nich interesujące i silne postacie żeńskie.
Czemu mam opory: Czy chcę już powracać do mocniejszych serii? No właśnie nie jestem pewna. Niby obecnie bardziej mi przeszkadza buba psychologiczna niż przemoc sama w sobie, ale mimo wszystko nie wiem czy to anime dostarczy mi tego, czego obecnie potrzebuję. Przy czym ja sama do końca nie wiem, czego potrzebuję, więc chyba właśnie dlatego stworzyłam ten ranking. Może pomoże mi zajrzeć w głąb siebie, czy coś w tym stylu.
środa, 11 października 2017
Nowy fanfik
Tak, wiem, że trudno w to uwierzyć, ale dzisiaj, po niesamowicie długiej przerwie, zaczęłam pisać fanfika. Jak to się stało i co to za fanfik? Cóż, przeprowadzka już za mną i wreszcie znalazłam czas na obczajenie nowych fandomów. Szczerze mówiąc nie wierzyłam, że trafi mi się jakaś inspiracja, ale najwyraźniej nie wyrosłam z bycia fangirlem i kilku fajnych bishonenów załatwiło sprawę;) Padło na "Yuri on Ice" właśnie ze względu na postacie, bo to one, nie fabuła, zawsze były dla mnie siłą napędową twórczości. W YoI są spoko postacie, ale banalna fabuła i do właśnie jest najlepsza podstawka pod fanfiki. Jeśli coś ma fabułę, w której niczego mi nie brakuje, to po co tworzyć do niej coś nowego? A tutaj jest całkiem duże pole do fanowskich manewrów.
Chyba po raz pierwszy postanowiłam osadzić akcję fanfika w moim rodzinnym mieście. Czemu? Bo ktoś kiedyś wpadł na genialny pomysł, żeby zorganizować w nim zimową olimpiadę, co mnie zainspirowało. Oczywiście w naszym wszechświecie ten pomysł nigdy nie doszedł do skutku (na szczęście), ale może w innym już tak, więc czemu by tego nie wykorzystać? Fabuła wygląda mniej więcej tak: 3 lata po wydarzeniach z anime nasza ukochana para łyżwiarzy przyjeżdża do Krakowa by obchodzić swoją rocznicę i przy okazji wziąć później udział w zawodach, ale ktoś bardzo pragnie pokrzyżować im plany. Zadaniem dzielnych funkcjonariuszy policji jest odkryć kto. Ani sport ani romans nie będą tu na pierwszym planie, ale na pewno odegrają względnie ważną rolę. W fiku pojawi się sporo OC i myślę, że będzie przystępny dla ludzi nie znających fandomu. Póki co przydałaby mi się mała pomoc, jeśli chodzi o niektóre szczegóły. Myślę, że poradzę sobie bez bety, bo to ma być raczej niezobowiązujące dzieło, ale gdyby znalazł się jakiś chętny do konsultacji, to byłoby super:)
Chyba po raz pierwszy postanowiłam osadzić akcję fanfika w moim rodzinnym mieście. Czemu? Bo ktoś kiedyś wpadł na genialny pomysł, żeby zorganizować w nim zimową olimpiadę, co mnie zainspirowało. Oczywiście w naszym wszechświecie ten pomysł nigdy nie doszedł do skutku (na szczęście), ale może w innym już tak, więc czemu by tego nie wykorzystać? Fabuła wygląda mniej więcej tak: 3 lata po wydarzeniach z anime nasza ukochana para łyżwiarzy przyjeżdża do Krakowa by obchodzić swoją rocznicę i przy okazji wziąć później udział w zawodach, ale ktoś bardzo pragnie pokrzyżować im plany. Zadaniem dzielnych funkcjonariuszy policji jest odkryć kto. Ani sport ani romans nie będą tu na pierwszym planie, ale na pewno odegrają względnie ważną rolę. W fiku pojawi się sporo OC i myślę, że będzie przystępny dla ludzi nie znających fandomu. Póki co przydałaby mi się mała pomoc, jeśli chodzi o niektóre szczegóły. Myślę, że poradzę sobie bez bety, bo to ma być raczej niezobowiązujące dzieło, ale gdyby znalazł się jakiś chętny do konsultacji, to byłoby super:)
środa, 2 sierpnia 2017
Chłodnik pomidorowo-paprykowy
Na upały najlepszy jest chłodnik (i parę innych rzeczy:P), dlatego postanowiłam podzielić się przepisem na mój ulubiony. Jak zwykle mam problem z określeniem proporcji, więc jak uznacie, że wolicie więcej pomidorów lub więcej papryki, to róbcie po swojemu. To nie ma tutaj tak dużego znaczenia.
Składniki:
- 1kg pomidorów
- 3 czerwone papryki
- 1 duża cebula
- 2 ziemniaki średniej wielkości
- natka pietruszki
- bazylia
- czosnek
- wędzona papryka słodka
- sól
- pieprz lub ostra papryka (opcjonalnie)
- olej z pestek winogron
Ziemniaki obrać i ugotować. Paprykę i cebulę pokroić (może być byle jak), a następnie podsmażyć na oleju z pestek winogron. Pomidory sparzyć i obrać. To wszystko zmiksować. Przed miksowaniem można dodać dwa ząbki czosnku (najlepiej wycisnąć). Jeśli się nie zmieści wszystko do blendera, można miksować na raty i potem połączyć ze sobą. Ja najpierw miksuję paprykę z ziemniakami, a potem pomidory. Doprawić solą, ewentualnie czymś pikantnym. Ja dodaję oliwy z chilli. Dodać łyżkę wędzonej papryki, posiekaną pietruszkę, bazylię. Dokładnie wymieszać. Ja lubię podawać z makaronem. Chłodnik powinien trochę posiedzieć w lodówce, zanim go będziemy podawać. Pyszności!
Składniki:
- 1kg pomidorów
- 3 czerwone papryki
- 1 duża cebula
- 2 ziemniaki średniej wielkości
- natka pietruszki
- bazylia
- czosnek
- wędzona papryka słodka
- sól
- pieprz lub ostra papryka (opcjonalnie)
- olej z pestek winogron
Ziemniaki obrać i ugotować. Paprykę i cebulę pokroić (może być byle jak), a następnie podsmażyć na oleju z pestek winogron. Pomidory sparzyć i obrać. To wszystko zmiksować. Przed miksowaniem można dodać dwa ząbki czosnku (najlepiej wycisnąć). Jeśli się nie zmieści wszystko do blendera, można miksować na raty i potem połączyć ze sobą. Ja najpierw miksuję paprykę z ziemniakami, a potem pomidory. Doprawić solą, ewentualnie czymś pikantnym. Ja dodaję oliwy z chilli. Dodać łyżkę wędzonej papryki, posiekaną pietruszkę, bazylię. Dokładnie wymieszać. Ja lubię podawać z makaronem. Chłodnik powinien trochę posiedzieć w lodówce, zanim go będziemy podawać. Pyszności!
sobota, 1 lipca 2017
I zaczęło się
Klucze od nowego mieszkania odebrane, można zacząć remont. Trochę stresu jest, ale też spore podekscytowanie. Fajnie będzie wrócić w rejony, w których się wychowałam. Przez przypadek spotkałam tam wczoraj koleżankę, z którą straciłam kontakt kilkanaście lat temu. Teraz będziemy znowu praktycznie sąsiadkami i bardzo się cieszę z tego powodu. Generalnie znam sporo osób w okolicy, a w kupie siła. Pora spożytkować energię twórczą na wystrój nowego miejsca. O tym właśnie marzyłam.
sobota, 24 czerwca 2017
Czemu nic się nie dzieje
No właśnie, czemu nic tu nie piszę, skoro niedawno twierdziłam, że wena wraca. Generalnie wena wraca i odchodzi, a ja doszłam do wniosku, że przestanę się nią przejmować. Będzie mi się chciało popisać, to zrobię to, jak nie... to trudno. Przynajmniej jeśli chodzi o opka i inne takie. Ale jeśli chodzi o posty na blogu, to czasami mam tak, że z jednej strony chciałabym o czymś napisać, a z drugiej strony dochodzę do wniosku, że lepiej nie / nie chce mi się / nie ma po co / itp. Za równo jeśli chodzi o poważne tematy, jak i te trywialne. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli już pisać, to chyba wolę trzymać się z daleka od poważnych przemyśleń, bo jakoś nie mam ochoty na zażarte dysputy o życiu. Dlatego powracam do zagadnień trywialnych, a tym zagadnieniem na dziś jest: gdzie na pizzę w Krakowie? Dawno nie jadłam pizzy na mieście. Fajnie zrobić swoją własną, ale nie zawsze się chce:P I generalnie jestem zdania, że ciężko w Krakowie dostać dobrą pizzę. A to naprawdę nie jest trudne danie. Tylko trzeba mieć dobre składniki i umieć wypiekać ciasto, a okazuje się, że to przerasta większość lokali:(
niedziela, 21 maja 2017
Może już umiem tworzyć
Zmieniłam wygląd bloga, więc to już coś. Ostatnio też zaczęły mi chodzić po głowie nowe pomysł do napoczętej już rzeczy. Na razie jeszcze nie biorę się za pisanie. Zresztą nie mam takiego ciśnienia, że natychmiast muszę zacząć coś tworzyć. Niech te pomysły sobie dojrzeją. Jestem dobrej myśli. Sądzę, że prędzej czy później je wykorzystam.
środa, 8 marca 2017
Za dużo informacji
Mimo że piszę tego posta w dzień kobiet, to tak naprawdę tematyka nie do końca się z nim wiąże. Choć dzisiejszy dzień zmobilizował mnie do napisania czegoś, z czym nosiłam się już od dłuższego czasu. Do tego tak się składa, że wczoraj prowadziłam lekcję o nadmiarze informacji oraz stresie, co dało mi do myślenia. Każdego dnia jesteśmy zalewani informacjami ze wszystkich stron, często tymi zbędnymi i nie zdziwiłabym się, gdyby to było przyczyną mojego braku kreatywności. Ale zmierzając do sedna, cieszę się, że onet zaczął wprowadzać coraz więcej reklam, blokujących artykuły, bo ja rezygnować z adblocka nie zamierzam i dzięki temu może wreszcie ucieknę z tego portalu. Bo czytanie tych artykułów i komentarzy to trochę jak papierosy. Wiem, że nie zdrowe, chciałabym rzucić, ale uzależnienie zbyt silne.
Oczywiście dzisiaj, jak zwykle przy śniadanku, weszłam sobie na onet i dowiedziałam się z komentarzy, że tylko szmaty, brzydkie feministki i generalnie głupie pizdy walczą o swoje prawa, bo w Polsce kobiety mają zajebiście i nie powinny narzekać. Ale wiecie co, nie będę się wgłębiać w ten temat, bo chciałam nie przytłaczać tego bloga ideologią, więc zrobię taki szybki ranking rzeczy, które mnie denerwują w komentarzach na onecie.
1) Zawsze przeciw
Nie ważne o czym jest artykuł, ale trzeba być przeciw. Dzięki temu dochodzi czasem do sytuacji kuriozalnych, bo przeskakując między dwoma różnymi artykułami okazuje się, że onetowcy cierpią na rozdwojenie jaźni. To co plusują pod jednym artykułem, minusują pod innym. Ważne żeby nie zgadzać się z autorem artykułu, albo tym, o czym jest artykuł.
2) Narcyzm
Autorzy komci są kryształowo czyści i szlachetni. Nie raz uraczą was historią swojego życia, by pokazać jak oni znakomicie postępują i jak są lepsi od innych.
3) Eksperci
Każdy jest ekspertem od wszystkiego. Każdy zrobiłby wszystko lepiej i wie wszystko lepiej, nawet od osób, które pracują w danym zawodzie czy mają wykształcenie w swojej dziedzinie. Same Chucki Norrisy.
4) Taka, wam POwiem, PiSownia
Tego chyba nie muszę komentować.
5) Błędy
Niektóre wypowiedzi ciężko rozszyfrować. Wyglądają tak, jakby zostały napisane w innym języku. Ale ważne, że ałtor przekazał swoje mondrości.
I to tak ogólnie. Grzechy te dotyczą nie tylko tych osób, z którymi się nie zgadzam, ale także tych, które mają opinie zbliżone do moich. Dlatego mam nadzieje, że w końcu uda mi się rzucić;)
A ja pozdrawiam wszystkie kobiety, krótkim stwierdzeniem: nie dajcie się.
Oczywiście dzisiaj, jak zwykle przy śniadanku, weszłam sobie na onet i dowiedziałam się z komentarzy, że tylko szmaty, brzydkie feministki i generalnie głupie pizdy walczą o swoje prawa, bo w Polsce kobiety mają zajebiście i nie powinny narzekać. Ale wiecie co, nie będę się wgłębiać w ten temat, bo chciałam nie przytłaczać tego bloga ideologią, więc zrobię taki szybki ranking rzeczy, które mnie denerwują w komentarzach na onecie.
1) Zawsze przeciw
Nie ważne o czym jest artykuł, ale trzeba być przeciw. Dzięki temu dochodzi czasem do sytuacji kuriozalnych, bo przeskakując między dwoma różnymi artykułami okazuje się, że onetowcy cierpią na rozdwojenie jaźni. To co plusują pod jednym artykułem, minusują pod innym. Ważne żeby nie zgadzać się z autorem artykułu, albo tym, o czym jest artykuł.
2) Narcyzm
Autorzy komci są kryształowo czyści i szlachetni. Nie raz uraczą was historią swojego życia, by pokazać jak oni znakomicie postępują i jak są lepsi od innych.
3) Eksperci
Każdy jest ekspertem od wszystkiego. Każdy zrobiłby wszystko lepiej i wie wszystko lepiej, nawet od osób, które pracują w danym zawodzie czy mają wykształcenie w swojej dziedzinie. Same Chucki Norrisy.
4) Taka, wam POwiem, PiSownia
Tego chyba nie muszę komentować.
5) Błędy
Niektóre wypowiedzi ciężko rozszyfrować. Wyglądają tak, jakby zostały napisane w innym języku. Ale ważne, że ałtor przekazał swoje mondrości.
I to tak ogólnie. Grzechy te dotyczą nie tylko tych osób, z którymi się nie zgadzam, ale także tych, które mają opinie zbliżone do moich. Dlatego mam nadzieje, że w końcu uda mi się rzucić;)
A ja pozdrawiam wszystkie kobiety, krótkim stwierdzeniem: nie dajcie się.
sobota, 18 lutego 2017
Bidne przepisy 2
„Carpacio” z ogórka i jabłka
Główne składniki:
- świeży ogórek
- jabłko
- orzechy włoskie
Dodatki:
- musztarda
- olej
- ocet (najlepiej jabłkowy)
Z jabłka wyciąć środek. Ogórka pokroić na bardzo cienkie plastry, jabłko również. Ułożyć plastry na talerzu. Łyżkę musztardy wymieszać z olejem i odrobiną octu aż nabierze konsystencji sosu. Polać plastry, posypać orzechami.
Ziemniaki duszone z kapustą
Główne składniki:
- kilka ziemniaków
- kawałek włoskiej kapusty albo jedna mała
- cebula
Dodatki:
- sól
- czosnek
- koncentrat pomidorowy
- olej
Cebulę pokroić w paski i zeszklić na oleju. Ziemniaki obrać i pokroić w kostkę. Kapustę pokroić w paski. Wymieszać wszystko, zalać wodą tak, by przykrywała warzywa i gotować aż zmiękną. Dodać sól, koncentrat pomidorowy i wyciśnięty ząbek czosnku.
Zupa ziemniaczana z kaszą gryczaną
Główne składniki:
- ziemniaki (ponad pół kilo)
- kasza gryczana (100 gram)
- cebula
- marchewka
Dodatki
- sól
- pieprz
- olej
- natka pietruszki
Ziemniaki obrać i pokroić w kostkę, podobnie marchewkę, cebulę pokroić w paski. Warzywa oraz kaszę zalać wodą (ok 3 litry) i gotować do miękkości. Doprawić solą i pieprzem. Na końcu dodać posiekaną pietruszkę i łyżkę oleju.
Krem grochowo-warzywny
Główne składniki:
- groch (200 gram)
- marchewka
- cebula
- ziemniak
Dodatki:
- sól
- pieprz
- majeranek
- natka pietruszki
Groch moczyć przez noc. Warzywa ugotować do miękkości. Osobno gotować groch aż się zacznie rozpadać. Połączyć wszystko i zmiksować, dolać wywaru z warzyw, by uzyskać odpowiednią konsystencję. Doprawić solą, pieprzem, majerankiem i natką pietruszki.
Zapiekanka pasterska w wersji bieda
Główne składniki:
- kasza gryczana (200 gram)
- 3 marchewki
- 2 cebule
- kilo ziemniaków
Dodatki:
- sól
- pieprz
- przecier pomidorowy
- masło
- olej
- tymianek
- natka pietruszki
Kaszę ugotować. Marchew i cebulę pokroić w kostkę. Cebulą podsmażyć na oleju, potem dodać marchew, trochę wody i dusić ok. 15 minut. Dodać kaszy, przecieru pomidorowego i przypraw, wymieszać i dusić jeszcze przez chwilę. Ziemniaki obrać, ugotować i zrobić z nich puree z dodatkiem masła. Posmarować formę olejem, przełożyć do niej kaszę z warzywami, a na to położyć puree. Piec w 180 stopniach ok 20 minut, aż zacznie bulgotać. Udekorować pietruszką.
niedziela, 12 lutego 2017
Nie umiem już tworzyć
Nie wiem czy to tak na zawsze, czy tylko tymczasowo, ale ostatnio nie potrafię być twórcza. Nawet jak przyjdzie mi na coś pomysł i chęci, to mija mi następnego dnia. I nie chodzi tylko o większe dzieła. Nie potrafię sklecić nawet małego artykuliku. W zasadzie ta niemoc twórcza nie ogranicza się tylko do pisania, bo przecież można tworzyć wiele rzeczy, ale ja do niczego nie umiem się zabrać i w zasadzie nawet nie wiem, co mogłabym stworzyć. I jest mi z tym źle. Nie wiem, czy po prostu się starzeję i staję nudnym człowiekiem, czy może coś mnie podświadomie blokuje, ale wiem, że bardzo mi się to nie podoba, lecz nie umiem temu zaradzić. Nawet na napisanie tego głupiego postu musiałam zbierać się dwa tygodnie. Z odbiorem twórczości jest podobnie. Już dawno nie przeczytałam żadnej książki, próbowałam, ale mi nie szło. Chciałabym móc coś zmienić. Nie chcę stać się nudnym, jałowym człowiekiem bez zainteresowań. Chcę znowu tworzyć i chłonąć cudzą twórczość, ale bez przymusu, z pasji. Nie wiem jak tego dokonać. Wpadłam w zastój.
Subskrybuj:
Posty (Atom)