niedziela, 22 kwietnia 2018
Stargate SG-1 sezon 8
Sezon ósmy okazał się osłodą po siódmym. Wszystko tu jest tak, jak powinno. O'Neill zostaje generałem, a Carter dowódcą SG-1. Odcinki mi się naprawdę podobają. Pojawia się Vala (wreszcie), jest fajny motyw z Maybournem (myślałam, że go już nie zobaczymy), SG-1 zdobywa wehikuł czasu i oczywiście go używa. I to w jakim celu? Żeby ukraść ZPM z przeszłości. Haha! Oczywiście następują pewne zawirowania i dostajemy alternatywną rzeczywistość. Ten odcinek spokojnie można uznać za legendarny. Podoba mi się też sposób w jaki zostaje pokonany Anubis, sprzymierzenie się z Baalem i walka z replikatorami. Serio, nie ma się tu za bardzo czego doczepić. Może jedynie motyw z daniem się zrobić w bambuko przez replikatora był trochę przesadzony. Serio, po tylu latach SG-1 byliby wciąż tak naiwni? Ale tak poza tym, nawet te słabsze odcinki nie był aż tak głupie, by nie dało się ich oglądać, więc za ten sezon należą się wielkie brawa.
sobota, 14 kwietnia 2018
Stargate SG-1 sezon 7
Mówiłam, że mam nadzieje co do siódmego sezonu? Haha, co za naiwność! Siódmy sezon jest jeszcze gorszy od szóstego, dlatego ta notka będzie rekordowo krótka, bo po prostu nie ma o czym pisać. Większość odcinków to totalne średniactwo, a pod koniec sezonu (nie liczę dwóch ostatnich odcinków) dostajemy po ryju takim gównianym kombo i rekordową ilością wątków politycznych, że żal za dupę ściska. Jedyne świetne, w moim odczuciu odcinki to "Revisions" (to z kopułą na toksycznej planecie) i sama końcówka sezonu. Na dodatek ginie fajna postać. Ale jest jeden plus: w tym sezonie Daniel przestał mnie wkurzać. Chyba umieranie mu dobrze zrobiło.
niedziela, 8 kwietnia 2018
Stargate SG-1 sezon 5 - 6
Zrobiłam oba sezony dość szybko i nie miałam kiedy sklecić notki, więc teraz napiszę zbiorczo. Piąty sezon jest naprawdę bardzo dobry i obfituje w ciekawe odcinki. Ja np. bardzo lubię epizod "Ascension", w którym Pradawny zakochuje się w Carter i wraca do cielesnej formy. Może brzmi banalnie, ale odcinek warto obejrzeć chociażby dla motywu, w którym Pradawny zbudował wrota z rzeczy zamówionych na Ebayu. Innym świetnym odcinkiem jest "2001", czyli powrót do wątku z "2010". Tym razem Ziemianie napotykają tą samą złą rasę w nieco innych okolicznościach, ale udaje się podejść bubiarzy podstępem. Tak sobie pomyślałam, że powinni wszystkim złym dawać adres do czarnej dziury. Zrobiłoby się tam bardzo tłoczno;)
Niestety w piątym sezonie pojawił się też odcinek, którego nie byłam w stanie oglądać, czyli ten w którym Daniel umiera na chorobę popromienną (i ascenduje). Ale nie, że jakoś kocham tą postać, tylko po prostu nie lubię jak cały odcinek jest o czymś wielce niesmacznym.
Jeśli chodzi o sezon szósty to następuje tu znaczy spadek jakości i nie ma to dla mnie nic wspólnego z brakiem Daniela. Wprost przeciwnie, cieszyłam się, że wreszcie odpocznę od tej postaci, a Jonasa lubię bardzo. Serio, uważam, że jest najmądrzejszy ze wszystkim i jak dla mnie mógłby zostać w SG-1 na stałe. Ale niestety odcinki tego sezonu są jakoś słabo napisane. Niby nie dzieje się nic bardzo głupiego, ale też rzadko można doświadczyć efektu łał. Są może ze dwa epizody, które naprawdę lubię: "Frozen" - w którym na Antarktydzie znajdują pradawną i odmrażają, oraz "Paradise Lost" - w którym O'Neill i Maybourne (czyli w pewnym sensie wrogowie) muszę razem przetrwać na obcej planecie. Ten drugi to w ogóle jeden z moich ulubionych odcinków i uważam, że pokazuje jak ciekawą postacią jest Maybourne. Na początku serialu wydawało się, że to będzie tylko taki wredny typek stworzony po to, żeby denerwować widzów. A jednak okazało się, że nie. Cała reszta odcinków jest mocno przeciętna. I to w zasadzie wszystko, co mam na razie do powiedzenia. Sezon siódmy budzi we mnie dużo większe nadzieje.
Niestety w piątym sezonie pojawił się też odcinek, którego nie byłam w stanie oglądać, czyli ten w którym Daniel umiera na chorobę popromienną (i ascenduje). Ale nie, że jakoś kocham tą postać, tylko po prostu nie lubię jak cały odcinek jest o czymś wielce niesmacznym.
Jeśli chodzi o sezon szósty to następuje tu znaczy spadek jakości i nie ma to dla mnie nic wspólnego z brakiem Daniela. Wprost przeciwnie, cieszyłam się, że wreszcie odpocznę od tej postaci, a Jonasa lubię bardzo. Serio, uważam, że jest najmądrzejszy ze wszystkim i jak dla mnie mógłby zostać w SG-1 na stałe. Ale niestety odcinki tego sezonu są jakoś słabo napisane. Niby nie dzieje się nic bardzo głupiego, ale też rzadko można doświadczyć efektu łał. Są może ze dwa epizody, które naprawdę lubię: "Frozen" - w którym na Antarktydzie znajdują pradawną i odmrażają, oraz "Paradise Lost" - w którym O'Neill i Maybourne (czyli w pewnym sensie wrogowie) muszę razem przetrwać na obcej planecie. Ten drugi to w ogóle jeden z moich ulubionych odcinków i uważam, że pokazuje jak ciekawą postacią jest Maybourne. Na początku serialu wydawało się, że to będzie tylko taki wredny typek stworzony po to, żeby denerwować widzów. A jednak okazało się, że nie. Cała reszta odcinków jest mocno przeciętna. I to w zasadzie wszystko, co mam na razie do powiedzenia. Sezon siódmy budzi we mnie dużo większe nadzieje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)