niedziela, 6 stycznia 2019

Anime z Netflix

Ponieważ ostatnio miałam wolne oraz dostęp do Netflixa, obejrzałam kilka serii anime na tej platformie i postanowiłam podzielić się przemyśleniami. Kolejność jest taka, w jakiej je oglądałam, więc nie wyróżniam, które najlepsze.


Violet Evergarden



To anime upatrzyłam sobie już znacznie wcześniej, ale chciałam najpierw skończyć inne serie, więc trochę czasu minęło, nim się za nie wreszcie wzięłam. Jakże mile byłam zaskoczona, gdy okazało się, że jest dostępne na Netflixie. Seria opowiada historię młodej dziewczyny, która wychowała się jako żołnierz i nie znała praktycznie nic innego poza wojną. Jest pozbawioną emocji maszyną do zabijania, ale gdy nastaje pokój, próbuje się odnaleźć w nowym świecie, pisząc listy na zlecenie. Bohaterka próbuje za wszelką cenę zgłębić czym są ludzkie uczucia, starając się przelać na papier cudze emocje i poznając historie różnych ludzi. Całość osadzona jest w wyimaginowanej krainie, przypominającej trochę pierwszą połowę XX wieku.
Przyznam szczerze, anime to nie jest do końca w moim klimacie. Mocno skupia się na wątkach obyczajowych, psychologicznych i choć wspomina też o wojnie, nie uświadczycie w nim dużej ilości scen akcji. Urzekło mnie jednak tym, że w sposób mistrzowski pokazuje ewolucję głównej bohaterki od niepojmującej emocji socjopatki, do pełnej złożonych uczuć dziewczyny. Anime to jest prawdziwym wyciskaczem łez i nie zamierzam ukrywać, że płakałam na nim jak małe dziecko. Do tego dobra muzyka i ładna oprawa graficzna pokazują ogromną dbałość o szczegóły. Po prostu widać, że jest to seria dopieszczona, dopracowana pod każdym względem i choć nie brakuje w niej tragicznych wątków, to uważam, że jej ogólny wydźwięk jest pozytywny. Polecam z całego serca.


B: The Beginning



Akcja serii rozgrywa się w czasach współczesnych, ale w fikcyjnym, wyspiarskim kraju. Z początku zanosi się na typowy kryminał: mamy tu seryjnego mordercę, młodą policjantkę i geniusza dedukcji. Okazuje się jednak, że zabójstwa to tylko czubek góry lodowej, a zdecydowanie większą zagadkę stanowią tajemnicze istoty o nadludzkich zdolnościach. Anime wciągnęło mnie niezmiernie tymi wszystkimi zwrotami akcji, dużą ilością pytań, które nachodzą w czasie oglądania, ciekawymi postaciami i atmosferą suspensu. Bardzo spodobało mi się, że w drużynie jest kobieta informatyk, która naprawdę wyróżnia się ze swoimi umiejętnościami. Jeśli chodzi o sam wątek „boskich istot”, jest on na tyle ciekawie przedstawiony, że z jednej strony kojarzy się trochę z fantasy, a z drugiej wiele rzeczy zostaje naukowo wyjaśnionych.
Przyznaję, że nie wszystkie postacie przekonały mnie do siebie, ale są też takie, które bardzo polubiłam, np. Keith i Lily. I może to tylko ja tak mam, ale zabrakło mi tam jakiegoś wątku romantycznego. Tak, wiem, to by było oklepane, ale czasami mi tego brakuje w animcach. Jednak ogólnie rzecz biorąc jest to seria, której drugiego sezonu wyczekuję. Ciekawa jestem, co będzie w nim głównym wątkiem, bo ten z pierwszego wydaje się już zamknięty. Generalnie jeśli lubicie kryminały, w których dzieje się „coś dziwnego”, to jest to anime dla was.


Castlevania



Technicznie rzecz biorąc to nie do końca anime, bo produkcja jest zachodnia, ale stylizowana na anime, więc wrzucę ją do tego samego worka. O wampirach powstało już wiele historii, więc seria może nie wydawać się zbyt odkrywcza, a jednak ma w sobie coś, co przykuło moją uwagę. I od razu mówię, że gier nie znam, więc nie będę oceniać tego jako adaptację.
Fabuła zaczyna się tak, że ludzka żona Drakuli pod jego nieobecność zostaje posądzona o czary i spalona na stosie. To wkurza księcia ciemności, który decyduje się na srogą pomstę, czyli anihilację całej ludzkiej rasy. Pojawia się jednak dzielny pogromca demonów, magiczka oraz syn Drakuli Alukard, którzy wspólnie tworzą drużynę i chcą pokonać zło. Brzmi banalnie, prawda? I od razu mówię, nie lubię tu protagonistów, są nudni i sztampowi. Ale Dracula... O, to inna bajka. Ta oklepana już z pozoru postać w Castlevani jest przedstawiona bardzo ciekawie. Nie jest doszczętnie przesiąknięty złem, nie odczuwa żądzy zabijania ludzi tylko dlatego, że taka jest natura wampira. Jego motywacja jest bardzo przekonująco uzasadniona i autentycznie było mi żal tej postaci. Do tego ma dużo fajniejszą drużynę niż ludzie, więc zamiast kibicować „tym dobrym”, to ja zachwycałam się Drakulą i jego pomagierami.
Ogólnie rzeczy biorąc seria dupy nie urywa, ale też ma w sobie to coś, co sprawia, że chce się ją obejrzeć do końca. Jeśli lubicie historie, w których to czarny charakter jest dużo ciekawszą postacią od protagonisty, to warto spróbować.

Devilman Crybaby



Chyba najdziwniejsza produkcja z wszystkich tu wymienionych. Z początku spodziewałam się nieco głupawej serii, takiej trochę jak „Martwe Zło”. Czyli czegoś krwawego, niecenzuralnego i trochę na śmieszno. I owszem, jest krwawo, jest niecenzuralnie, ale... czy na śmieszno? Przyznam szczerze, drugie dno tej serii mnie zaskoczyło i dało mi mocno po pysku. Początkowe odcinki rzeczywiście mogą stworzyć mylne wrażenie, że chodzi tu głównie o gore i cycki, ale z czasem fabuła robi się coraz bardziej niepokojąco poważna. Ale o czym to w ogóle jest? Bardzo pokrótce, jest to o kolesiu, który staje się jakby nosicielem demona, ale udaje mu się stłamsić jaźń diabła, więc technicznie rzecz biorąc staje się człowiekiem o super mocach. Postanawia używać ich w walce z demonami, nigdy przeciwko ludziom. Tylko czy aby na pewno ludzie to „ci dobrzy”?
Mój główny zarzut do tego anime jest taki, że graficznie wygląda po prostu słabo. Tak jakby budżet stanowiła flaszka wódki i garść grzybów. Niektóre ujęcia są nawet okej, innej wyglądają jak narysowane w paincie. Z drugiej strony, może taki był zamysł artystyczny? Ciężko powiedzieć, bo niby w ten sposób wygląda to bardziej groteskowo. Ale pomijając kwestie wizualne, anime mocno mnie zaskoczyło, bo o ile dobrze zrozumiałam jego przesłanie, to ma bardzo przerażający wydźwięk: ludzie to potwory. Łatwo ich zmanipulować i sprawić by dopuszczali się takiego bestialstwa, że w niczym nie są lepsi od demonów. Dlatego jeśli chcecie stracić wiarę w ludzkość, lub już ją straciliście, to polecam. Nie polecam fanom ciepłych historii ze szczęśliwym zakończeniem.

3 komentarze:

  1. Dwa pierwsze tytuły mnie zaintrygowały. Może dam im szansę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem w trakcie "B: The Beginning", ale nie mam jeszcze zdania. Czy "Devilman" to jakiś rimejk?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to nowa wersja/adaptacja mangi. Sprawdziłam, bo zdawało mi się, że z tym tytułem już się kiedyś spotkałam i okazało się, że intuicja częściowo mnie nie myliła, bo mam Devilmana, ale w wersji aktorskiej.

      B: The Beginning mam na liście do obejrzenia i pewnie jak mi przyjdzie posiedzieć na wygnaniu dłużej, to zacznę oglądać :)

      Usuń