Ponieważ ostatnio miałam wolne oraz dostęp do Netflixa, obejrzałam kilka serii anime na tej platformie i postanowiłam podzielić się przemyśleniami. Kolejność jest taka, w jakiej je oglądałam, więc nie wyróżniam, które najlepsze.
Violet Evergarden
To anime upatrzyłam sobie już
znacznie wcześniej, ale chciałam najpierw skończyć inne serie,
więc trochę czasu minęło, nim się za nie wreszcie wzięłam.
Jakże mile byłam zaskoczona, gdy okazało się, że jest dostępne
na Netflixie. Seria opowiada historię młodej dziewczyny, która
wychowała się jako żołnierz i nie znała praktycznie nic innego
poza wojną. Jest pozbawioną emocji maszyną do zabijania, ale gdy
nastaje pokój, próbuje się odnaleźć w nowym świecie, pisząc
listy na zlecenie. Bohaterka próbuje za wszelką cenę zgłębić
czym są ludzkie uczucia, starając się przelać na papier cudze
emocje i poznając historie różnych ludzi. Całość osadzona jest
w wyimaginowanej krainie, przypominającej trochę pierwszą połowę
XX wieku.
Przyznam szczerze, anime to nie jest do końca w moim
klimacie. Mocno skupia się na wątkach obyczajowych,
psychologicznych i choć wspomina też o wojnie, nie uświadczycie w
nim dużej ilości scen akcji. Urzekło mnie jednak tym, że w sposób
mistrzowski pokazuje ewolucję głównej bohaterki od niepojmującej
emocji socjopatki, do pełnej złożonych uczuć dziewczyny. Anime to
jest prawdziwym wyciskaczem łez i nie zamierzam ukrywać, że
płakałam na nim jak małe dziecko. Do tego dobra muzyka i ładna
oprawa graficzna pokazują ogromną dbałość o szczegóły. Po
prostu widać, że jest to seria dopieszczona, dopracowana pod każdym
względem i choć nie brakuje w niej tragicznych wątków, to uważam,
że jej ogólny wydźwięk jest pozytywny. Polecam z całego
serca.
B: The Beginning
Akcja serii rozgrywa
się w czasach współczesnych, ale w fikcyjnym, wyspiarskim kraju. Z
początku zanosi się na typowy kryminał: mamy tu seryjnego
mordercę, młodą policjantkę i geniusza dedukcji. Okazuje się
jednak, że zabójstwa to tylko czubek góry lodowej, a zdecydowanie
większą zagadkę stanowią tajemnicze istoty o nadludzkich
zdolnościach. Anime wciągnęło mnie niezmiernie tymi wszystkimi
zwrotami akcji, dużą ilością pytań, które nachodzą w czasie
oglądania, ciekawymi postaciami i atmosferą suspensu. Bardzo
spodobało mi się, że w drużynie jest kobieta informatyk, która
naprawdę wyróżnia się ze swoimi umiejętnościami. Jeśli chodzi
o sam wątek „boskich istot”, jest on na tyle ciekawie
przedstawiony, że z jednej strony kojarzy się trochę z fantasy, a
z drugiej wiele rzeczy zostaje naukowo wyjaśnionych.
Przyznaję,
że nie wszystkie postacie przekonały mnie do siebie, ale są też
takie, które bardzo polubiłam, np. Keith i Lily. I może to tylko
ja tak mam, ale zabrakło mi tam jakiegoś wątku romantycznego. Tak,
wiem, to by było oklepane, ale czasami mi tego brakuje w animcach.
Jednak ogólnie rzecz biorąc jest to seria, której drugiego sezonu
wyczekuję. Ciekawa jestem, co będzie w nim głównym wątkiem, bo
ten z pierwszego wydaje się już zamknięty. Generalnie jeśli
lubicie kryminały, w których dzieje się „coś dziwnego”, to
jest to anime dla was.
Castlevania
Technicznie
rzecz biorąc to nie do końca anime, bo produkcja jest zachodnia,
ale stylizowana na anime, więc wrzucę ją do tego samego worka. O
wampirach powstało już wiele historii, więc seria może nie
wydawać się zbyt odkrywcza, a jednak ma w sobie coś, co przykuło
moją uwagę. I od razu mówię, że gier nie znam, więc nie będę
oceniać tego jako adaptację.
Fabuła zaczyna się tak, że
ludzka żona Drakuli pod jego nieobecność zostaje posądzona o
czary i spalona na stosie. To wkurza księcia ciemności, który
decyduje się na srogą pomstę, czyli anihilację całej ludzkiej
rasy. Pojawia się jednak dzielny pogromca demonów, magiczka oraz
syn Drakuli Alukard, którzy wspólnie tworzą drużynę i chcą
pokonać zło. Brzmi banalnie, prawda? I od razu mówię, nie lubię
tu protagonistów, są nudni i sztampowi. Ale Dracula... O, to inna
bajka. Ta oklepana już z pozoru postać w Castlevani jest
przedstawiona bardzo ciekawie. Nie jest doszczętnie przesiąknięty
złem, nie odczuwa żądzy zabijania ludzi tylko dlatego, że taka
jest natura wampira. Jego motywacja jest bardzo przekonująco
uzasadniona i autentycznie było mi żal tej postaci. Do tego ma dużo
fajniejszą drużynę niż ludzie, więc zamiast kibicować „tym
dobrym”, to ja zachwycałam się Drakulą i jego pomagierami.
Ogólnie rzeczy biorąc seria dupy nie urywa, ale też ma w sobie to
coś, co sprawia, że chce się ją obejrzeć do końca. Jeśli
lubicie historie, w których to czarny charakter jest dużo ciekawszą
postacią od protagonisty, to warto spróbować.
Devilman
Crybaby
Chyba najdziwniejsza produkcja z wszystkich tu
wymienionych. Z początku spodziewałam się nieco głupawej serii,
takiej trochę jak „Martwe Zło”. Czyli czegoś krwawego,
niecenzuralnego i trochę na śmieszno. I owszem, jest krwawo, jest
niecenzuralnie, ale... czy na śmieszno? Przyznam szczerze, drugie
dno tej serii mnie zaskoczyło i dało mi mocno po pysku. Początkowe
odcinki rzeczywiście mogą stworzyć mylne wrażenie, że chodzi tu
głównie o gore i cycki, ale z czasem fabuła robi się coraz
bardziej niepokojąco poważna. Ale o czym to w ogóle jest? Bardzo
pokrótce, jest to o kolesiu, który staje się jakby nosicielem
demona, ale udaje mu się stłamsić jaźń diabła, więc
technicznie rzecz biorąc staje się człowiekiem o super mocach.
Postanawia używać ich w walce z demonami, nigdy przeciwko ludziom.
Tylko czy aby na pewno ludzie to „ci dobrzy”?
Mój główny
zarzut do tego anime jest taki, że graficznie wygląda po prostu
słabo. Tak jakby budżet stanowiła flaszka wódki i garść
grzybów. Niektóre ujęcia są nawet okej, innej wyglądają jak
narysowane w paincie. Z drugiej strony, może taki był zamysł
artystyczny? Ciężko powiedzieć, bo niby w ten sposób wygląda to
bardziej groteskowo. Ale pomijając kwestie wizualne, anime mocno
mnie zaskoczyło, bo o ile dobrze zrozumiałam jego przesłanie, to
ma bardzo przerażający wydźwięk: ludzie to potwory. Łatwo ich
zmanipulować i sprawić by dopuszczali się takiego bestialstwa, że
w niczym nie są lepsi od demonów. Dlatego jeśli chcecie stracić
wiarę w ludzkość, lub już ją straciliście, to polecam. Nie
polecam fanom ciepłych historii ze szczęśliwym zakończeniem.