niedziela, 28 października 2018

Marzenia

Mam czas, wychodzić się nie chce, bo pada, więc pomyślałam, że cosik napiszę. Wezmę na tapetę jakże przereklamowany temat. Ach, marzenia, wszyscy je mamy, prawda? No właśnie ja długo myślałam, że się z takowych wyleczyłam. Uznałam, że skoro mam wszystko, co potrzebne, żeby przetrwać i do tego mogę sobie pozwolić na jakieś przyjemności, to po co mi więcej? Ambitna nie jestem. Jednak po wielu przemyśleniach doszłam do wniosku, że jest coś, czego pragnę, ale jest to tak trudne do zdobycia, że wciąż mam wątpliwości, czy w ogóle osiągalne. Chciałabym... zmienić swoją psychikę. Zabrzmiało dziwnie? Cóż, ciężko to wytłumaczyć. Nawet ja sama nie do końca to rozumiem, ale doszłam do wniosku, że wszystkie moje niepowodzenia wynikają ze mnie samej, a nie z otaczającego mnie świata. Oczywiście środowisko, w którym przyszło mi funkcjonować też nie jest idealne, ale mimo wszystko uważam, że mogłabym wiele, gdyby nie blokady, które tworzy mój własny mózg. Dla przykładu mówiłam już o swojej pisarskiej niemocy. Straciłam moc tworzenia historii i nawet czytanie przychodzi mi z trudem. Nie wiem skąd to wynika, ale przestałam mieć jakąkolwiek wenę. Nie mam pomysłów, nie mam kreatywności i w ogóle mam wrażenie, że to nie tylko tyczy się pisania. Chciałabym tą moc odzyskać, nawet nie po to, żeby wydawać książki, bo już mi na tym nie zależy, ale choćby po to, żeby tworzyć do szuflady. Serio, to by wystarczyło, ale nie da rady i koniec. Jeszcze wszystko byłoby ok, gdyby na to miejsce przyszło jakieś inne kreatywne hobby, ja wiem... rysowanie, czy szycie. Ale nie, przestałam umieć tworzyć i koniec. Bo wiecie, to nie są takie rzeczy, do których można się zmusić. tzn. niby można, ale po co? To ma być pasja, nie obowiązek. Mogę sobie kazać: "Od dziś codziennie rysuję jeden obrazek", ale przyjemności nie byłoby w tym żadnej. Ale dobra, nie chcę się rozwodzić o hobby, bo to tylko drobna rzecz. Generalnie z wieloma rzeczami mam tak, że nie mogę się przełamać, boję się czegoś itp. i naprawdę nie chcę się wdawać w szczegóły, ale po prostu, gdyby moja psychika nie była taka głupia, to myślę, że byłoby mi w życiu dużo lepiej i wielu ciekawych rzeczy mogłabym dokonać.
Wiecie, wiele rzeczy w swoim życiu można zmienić. Można zmienić pracę, miejsce zamieszkania, znajomych, ale zmienić własną osobowość to już nie jest taka prosta sprawa. Jeśli to w ogóle możliwe. Dlatego mogłabym rzucać banałami, że moje marzenie, to podróże, lepsza praca itp. ale uważam, że bez zmiany samej siebie, to wszystko jest na nic.
Właśnie przeczytałam to, co napisałam i myślę, że wyszło z tego niezłe pieprzenie, ale to naprawdę coś, z czym mam problem. Niestety nie do końca wiem, jak to wytłumaczyć (wspominałam coś o nieumiejętności pisania). Po prostu czasem sama tworzę sobie tak irracjonalne problemy, że sama nie wiem, skąd to się bierze, czemu stałam się taką osobą. Kiedyś byłam trochę inna. To znaczy, moja osobowość nigdy nie należała do cudownych, ale w ostatnich latach mam wrażenie, że te negatywne cechy się nasiliły. Jeśli je pokonam, to spełni się moje marzenie, bo wtedy inne rzeczy staną się dużo łatwiejsze. Tylko jak to zrobić? Czary mary by się przydało.

piątek, 19 października 2018

Wegetariańskie "mięsa"

Postanowiłam reanimować bloga i więcej pisać o przemyśleniach na różne tematy, bo często mam tak, że wielorakie myśli krążą mi po głowie i nie mają ujścia. Czasem są to tematy błahe, czasem poważne i za każdym razem mam jakiś problem z podzieleniem się nimi. Tak jakbym straciła moc pisania, bo w głowie niby mam ułożone, co mam powiedzieć, ale jakoś nie jestem w stanie dokonać transferu myśli. Z drugiej strony to blog, który nie ma aspiracji na bycie jakimś poważnym, opiniotwórczym portalem, więc jak wyjedzie koślawo, to trudno. Czemu by nie spróbować?
Zdecydowałam się zacząć od tematu raczej lekkiego, bez wdawania się w jakieś wielkie kontrowersje. Jesień to chyba moja ulubiona pora roku na gotowanie i ostatnimi czasy z chęcią testuję tzw. wege "mięsa". I postanowiłam wytłumaczyć tu pewne kwestie, które u wielu ludzi wciąż wzbudzają... brakuje mi słowa... powątpiewanie? Zdziwienie? Nie chcę mówić "niezrozumienie", bo to nie jest jakaś trudna, społeczna kwestia, ale po prostu wydaje mi się, że przydałoby się parę słów wyjaśnienia o co chodzi z tym dziwnym wege "mięsem".
Na pewno wielu z was spotkało się z czymś takim jak sojowe kotlety lub parówki (o nazewnictwie powiemy później). Nawet jeśli nigdy tego nie jedliście, to pewnie chociaż obiło się wam o uszy. Oczywiście, to, czy to rzeczywiście smakuje jak mięso, to inna kwestia, ale zaobserwowałam, że pojawia się takie zaskoczenie na zasadzie: "no ale skoro nie chcesz jeść mięsa, to po co próbujesz je czymś imitować?" I od razu mówię, że ja się o to nie obrażam, bo to bardzo dobre pytanie. Sama je sobie kiedyś zadawałam i myślę, że wreszcie mogę udzielić spójnej odpowiedzi. Generalnie był taki okres, kiedy mocno stroniłam od produktów tego typu. Nigdy nie miałam problemu z tęsknotą za mięsem, więc wcale mi nie zależało na jedzeniu czegoś, co je przypomina. Ale pamiętam, że kiedy powstała nowa, dobrze oceniana wege restauracja w Krakowie, przeszłam się do niej i zaskoczyło mnie, że wiele dań w karcie miało w składzie "mięso". Na początku mnie to trochę wkurzyło, bo pomyślałam sobie: "no cholera, nie po to idę do knajpy wege, żeby mi dawali coś, co ma być jak mięcho". Spytaliśmy się z czego owe mięcho jest zrobione i pani powiedziała, że z seitanu (wysokobiałkowy produkt otrzymywany z glutenu pszennego). A ponieważ jestem osobą, która lubi próbować nowe rzeczy, stwierdziłam, że co mi tam, zamówię. I danie było przepyszne:) Oczywiście nie każdego taki produkt musi przekonać. Jednemu będzie smakować, drugiemu nie. Ja lubię dużo przypraw i mocne smaki, a to właśnie smakowało głównie przyprawami. Czy to znaczy, że zaczęłam tęsknić za mięsem? Nie, bo nie uważam, żeby to rzeczywiście smakowało jak mięso. Zresztą nie jest to coś, co jadam na co dzień, ale po prostu fajnie jest czasem spróbować czegoś innego. Żeby było weselej ostatnio dostałam od przyjaciół całą paczkę wege "mięs", które też są zbożowe i mocno doprawione, więc mi to podeszło i sama od czasu do czasu sobie zamawiam, żeby trochę poeksperymentować w kuchni z czymś nowym.
No dobrze, ale co z innymi ludźmi? Czy oni też chcą tylko poeksperymentować w kuchni? Cóż, trzeba by o to zapytać ich samych, ale myślę, że warto nadmienić tu o pewnej ważnej rzeczy. Ludzie przechodzą na wegetarianizm z różnych powodów. Niektórzy po prostu mają taki kaprys i chcą być trendy, niektórzy z powodów zdrowotnych, a inni z religijnych lub moralnych. I ta ostatnia grupa wydaje mi się całkiem liczna, a to nie muszą być osoby, które nie lubią mięsa. Mogą tęsknić za swoimi ulubionym potrawami, ale najzwyczajniej w świecie źle czują się psychicznie, jeśli je spożywają, więc w takim przypadku wcale się im nie dziwię, że szukają substytutów. Dla niektórych z nas, to może wydawać się dziwne, wręcz irracjonalne, ale pamiętajmy, że nie jesteśmy tacy sami i nie możemy wszystkich mierzyć swoją miarą.
Ja osobiście często traktuję dania mięsne jako inspirację, choć wcale nie mam ochoty na oryginał. Przykładowo, nie cierpię prawdziwych flaczków, ale kiedyś zobaczyłam przepis na wersję wege, przeczytałam składniki, wyobraziłam sobie efekt końcowy i pomyślałam: "Hmmm, to może być bardzo dobre". Przetestowałam więc danie i teraz to jedna z moich ulubionych zup:) Innym razem spróbowałam smalcu wege i choć nigdy nie jadłam oryginału, pomyślałam: "dobre to, teraz będę robić sama". I robię, choć nawet nie wiem, czy smakuje podobnie jak oryginał i w sumie nie jest to dla mnie istotne. Ale tutaj rodzi się kolejne, często zadawane pytanie: "No na cholerę nazywać to flaczkami i smalcem jak to nie ma z nimi nic wspólnego!" W sumie racja, nie ma, może poza inspiracją, ale każdy może sobie nazywać rzeczy jak chce, więc korzystam z tego nazewnictwa, które się przyjęło. Wiem, że ludzie kłócą się czasem o to, czy sojowe kotlety, parówki i inne takie rzeczy powinny się tak nazywać, skoro nie mają z mięsem nic wspólnego. Ale wiecie co? Ja mam to gdzieś, serio. Co za różnica jak to się nazywa, skoro dalej pozostaje tym samym? Wszechświat jest wielki i tajemniczy, więc po co zawracać sobie głowę takimi pierdołami? Nie miałam bólu dupy, gdy Pluton przestał być nazywany planetą, bo dla mnie równie dobrze mógłby zostać nazwany "klumklumklum", a wszechświat pozostałby niezmieniony. I tak samo nie będę mieć bólu dupy, jeśli następnym razem, jak pójdę do sklepu, kotlety sojowe będą mieć na opakowaniu napisane "sojowa śluma". To tylko słowa, zlepek dźwięków. Pamiętajmy jednak, że produkt jakoś trzeba sprzedać, więc jego nazwa powinna coś człowiekowi mówić. Chociaż... kto wie, może "sojowa śluma" sprzedawałaby się lepiej. Dobra, dla mnie to od tej pory sojowa śluma, mam nadzieję, że artykuł dobrze się czytało. Do następnego razu, cześć:)