Ten post będzie pewnie chaotyczny, jak moje myśli, ale spróbuję. Zacznę od tego, że mam nerwicę, którą leczę lekami antydepresyjno-przeciwlękowymi. Pierwsze leki mi nie weszły. Miałam fazę jak po amfetaminie, nie mogłam spać i czułam się strasznie. Gdyby nie moje problemy ze szczęką i bóle napięciowe, to pewnie bym to jakoś przetrwała, póki te efekty by ustąpiły, ale że branie tych leków sprawiło, że po całym tym postępie, który wypracowałam, musiałam zrobić kilka kroków w tył, postanowiłam je odstawić. Na razie z obecnymi lekami jest okej i mam nadzieję, że jak do tej pory nie działy się dziwne rzeczy, to już nie będą się dziać. Mam jeszcze lek doraźny, na wszelki wypadek, gdyby było źle, i nie mam pojęcia, jak na mnie zadziała, ale póki go nie biorę, nie ma co się martwić na zapas. Kolejna rzecz, która daje mi pewną nadzieję, to fakt, że zarejestrowałam się do fizjoterapeuty stomatologicznego. Szkoda tylko, że tak późno dowiedziałam się, że coś takiego istnieje. Ale ja generalnie zbyt wiele rzeczy robię za późno. Psychiatra (tym razem z polecenia) zdziwił się, że dopiero teraz do niego przyszłam. I w sumie to prawda, strasznie długo z tym zwlekałam. Moje problemy nie zaczęły się w tym roku, ani nawet w zeszłym. Przecież nie raz były takie dni, kiedy płakałam albo bardzo przejmowałam się "głupimi rzeczami", ale nic z tym nie robiłam, bo sobie mówiłam, że po prostu mam taki charakter, albo że to tylko gorszy okres i przejdzie. Ale takie rzeczy same nie przechodzą, dlatego chciałam powiedzieć wszystkim tym, którzy borykają się z problemami emocjonalnymi, żeby nie bali się szukać pomocy. Nie zwlekajcie, nie czekajcie aż będzie bardzo źle. Wiem, co wam będą mówić ludzie i jakie sygnały będzie wam wysyłać społeczeństwo. Mnie też jeszcze do niedawna mówiono, że nie potrzebuję żadnego psychiatry, a już na pewno bez sensu brać leki. No bo wiecie, wystarczy trochę sportu, ciekawe hobby i nie myślenie o złych rzeczach. I wam przejdzie. I nie mam za złe osobom, które bagatelizowały mój problem, bo ja sama długo ukrywałam, jak jest źle. Bo nie chciałam okazać słabości. Bo to wstyd pokazać, że coś ci dolega, a już w szczególności jeśli to ma związek z głową. Ale wiecie co, to są wszystko bzdury. Tak jak to nie jest wstyd, kiedy ma się chory jakiś narząd, tak to nie jest wstyd, kiedy ma się problemy z głową. Dlatego, kiedy czujecie, że coś się dzieje, idźcie od razu po pomoc i nie zwracajcie uwagi na to, co mówią ludzie. A będą wam mówić. Będą wam mówić, że przesadzacie, że cudujecie i, że macie głupie problemy. Społeczeństwo będzie wam wciskać, że jak idziecie do psychiatry, to jesteście świrami i patologią. Ale to trzeba olać. Zasługujecie na pomoc i na bycie szczęśliwymi. Na swoim monitorze przykleiłam sobie kartkę z trzema podpunktami: "1. Kochasz siebie! 2. Jakby coś się działo, zawsze uzyskasz pomoc. 3. Jesteś silna i dasz radę!" Czy to zawsze pomaga? Nie zawsze, ale liczę na to, że z czasem będzie pomagać częściej, a któregoś dnia może w ogóle nie będę potrzebować tej kartki. I wiem, że będzie jeszcze wracać coś, co ja nazywam "złą fazą", kiedy będę tracić wiarę we wszytko i będzie mi się wydawało, że nie ma dla mnie żadnego ratunku, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Ważne, żeby korzystać w pełni, kiedy jest "dobra faza" i ładować baterie.
Jest jeszcze jedna rzecz, co do której chciałam was prosić o radę. Już od dawna rozważam zapisanie się na kurs chorwackiego, ale ciągle zwlekam, bo mam wątpliwości, czy dam radę, a kurs rusza już w najbliższy czwartek i dużo czasu na decyzję nie zostało. Lekcje są online, więc mogłabym mieć poczucie bezpieczeństwa we własnym domu, a z drugiej strony boję się presji, bo jednak to spora suma pieniędzy, a ja mam myśli w stylu: "co jeśli akurat wtedy dostanę zwały i nie dam rady" albo "co jeśli znowu stracę wiarę i poczucie jakiegokolwiek sensu". A z drugiej strony może to by właśnie dało mi jakieś poczucie sensu? Moja niestabilność jest tutaj problemem, ale z drugiej strony coś trzeba robić z życiem.