niedziela, 4 grudnia 2016

Religijna niereligijność

Tym razem już notka na poważnie. Tak się ostatnio zastanawiałam, czy można wyznawać zasady wynikające z jakiejś religii jednocześnie nie wyznając tej religii? Często jak rozmawiam z ludźmi, którzy są wierzący, gdy słyszę od nich rzeczy w stylu "wieszać tych, bić tamtych, zajebać owamtych" mam ochotę powiedzieć: "Ale wiesz, to nie po chrześcijańsku, Jezus tak nie nauczał". I często się powstrzymuję, bo zastanawiam się wtedy, czy taka osoba w ogóle weźmie mnie na poważnie. Sęk w tym, że ja na serio uważam chrześcijańskie wartości za coś niezwykle ważnego i wspaniałego. Uważam, że osoba Jezusa Chrystusa jest warta podziwu i może inspirować do bycia lepszym człowiekiem. I w zasadzie tyle mi wystarczy. Nie widzę sensu w chodzeniu do kościoła i robieniu wszystkiego, co powie mi ksiądz, bo mogę być dobrym człowiekiem bez tego.
Często się słyszy, że Polska powinna być budowana na zasadach chrześcijańskich i zawsze wtedy sobie zadaję pytanie, co tak naprawdę ludzie mają na myśli, mówiąc "zasady chrześcijańskie"? Czy mają na myśli:

a) szanowanie każdego człowieka i przykazanie miłości?

czy

b) zmuszanie wszystkich do bycia katolikami, chodzenia do kościoła i trzymania się ścisłych reguł wymyślonych przez księży, które w żaden sposób nie czynią nas lepszymi ludźmi?

Bo jeśli to pierwsze, to spoko, wchodzę w to. Możemy mieć taką Polskę. Byłoby miło spotykać na każdym kroku życzliwych, uśmiechniętych ludzi. Ale obawiam się, że raczej chodziło o to drugie i w takim wypadku należy wyrazić mocny sprzeciw, bo tu wchodzimy już w niebezpieczną przestrzeń państwa wyznaniowego. Oczywiście wiem, że to pierwsze jest utopią i nigdy nie nastąpi, ale skoro już chcemy mienić się chrześcijanami, to przynajmniej zrozummy, co to oznacza. Ja nie wyznaję żadnej religii, a jednak zasady chrześcijańskie są bliskie mojemu sercu i myślę, że da się jedno pogodzić z drugim. Tylko pytanie, czy inni to zrozumieją?

1 komentarz:

  1. A to ciekawy wpis znalazłam na tym blogasku *zaciera ręce*

    Ty mnie znasz, Vampi, pozwól jednak, że powiem coś od siebie.

    Kiedy na początku trzeciej klasy gimnazjum doszło do mojego nawrócenia, postanowiłam codziennie, o określonej godzinie czytać po jednym rozdziale Nowego Testamentu (dwóch, jeśli akurat trafił się taki bardzo krótki). I pamiętam, że chłonęłam bardzo nauki Jezusa i chciałam jak najbardziej żyć z nimi w zgodzie.

    Rzecz w tym, że dążenie do takiej doskonałości - takiej cierpliwości, miłości bliźniego, samowyrzeczenia - nie jest proste, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę naszą ludzką naturę. Sama kwestia wybaczenia stanowi wyzwanie, i nawet nie chodzi o jakieś wielkie zbrodnie, ale o małe rzeczy, które komuś trudno jest wybaczyć, bo odczuwa je jako wielką krzywdę (i być może taka nawet jest).

    Wielokrotnie też spotykałam się ze stwierdzeniem, że gdyby Jezus żył dzisiaj, przystawałby z tymi a tymi, skoro jest scena w Piśmie Świętym, gdzie jada z prostytutkami i celnikami... przy czym pomijana jest kwestia tego, że robił to, aby doprowadzić do tego, aby zmienili swoje postępowanie.

    Tak, mnie też denerwują chrześcijanie, którzy, na przykład, głoszą, że jakaś inne religia to dzieło Szatana. Przez lata wpajano mi szacunek do ludzi innych ras i wyznań. Szanuję też prawo innych do mówienia czego chcą (wkurzyło mnie na przykład jak swego czasu Olejnik potraktowała Hartmana, chociaż się z nim nie zgadzam). Jestem całkowicie za tym, żeby piętnować grzech, ale nie grzesznika - bo wszyscy jesteśmy ludźmi i z tego tytułu powinniśmy traktować się z szacunkiem.

    Być może kiedyś zbudujemy ten lepszy świat, ale najpierw musimy się wyzbyć zawiści, chciwości i całego mroku, który w sobie mamy. Pod wieloma względami jest to niewykonalne.

    OdpowiedzUsuń