niedziela, 28 lutego 2021

Co u mnie - aktualizacja

 Ten post będzie pewnie chaotyczny, jak moje myśli, ale spróbuję. Zacznę od tego, że mam nerwicę, którą leczę lekami antydepresyjno-przeciwlękowymi. Pierwsze leki mi nie weszły. Miałam fazę jak po amfetaminie, nie mogłam spać i czułam się strasznie. Gdyby nie moje problemy ze szczęką i bóle napięciowe, to pewnie bym to jakoś przetrwała, póki te efekty by ustąpiły, ale że branie tych leków sprawiło, że po całym tym postępie, który wypracowałam, musiałam zrobić kilka kroków w tył, postanowiłam je odstawić. Na razie z obecnymi lekami jest okej i mam nadzieję, że jak do tej pory nie działy się dziwne rzeczy, to już nie będą się dziać. Mam jeszcze lek doraźny, na wszelki wypadek, gdyby było źle, i nie mam pojęcia, jak na mnie zadziała, ale póki go nie biorę, nie ma co się martwić na zapas. Kolejna rzecz, która daje mi pewną nadzieję, to fakt, że zarejestrowałam się do fizjoterapeuty stomatologicznego. Szkoda tylko, że tak późno dowiedziałam się, że coś takiego istnieje. Ale ja generalnie zbyt wiele rzeczy robię za późno. Psychiatra (tym razem z polecenia) zdziwił się, że dopiero teraz do niego przyszłam. I w sumie to prawda, strasznie długo z tym zwlekałam. Moje problemy nie zaczęły się w tym roku, ani nawet w zeszłym. Przecież nie raz były takie dni, kiedy płakałam albo bardzo przejmowałam się "głupimi rzeczami", ale nic z tym nie robiłam, bo sobie mówiłam, że po prostu mam taki charakter, albo że to tylko gorszy okres i przejdzie. Ale takie rzeczy same nie przechodzą, dlatego chciałam powiedzieć wszystkim tym, którzy borykają się z problemami emocjonalnymi, żeby nie bali się szukać pomocy. Nie zwlekajcie, nie czekajcie aż będzie bardzo źle. Wiem, co wam będą mówić ludzie i jakie sygnały będzie wam wysyłać społeczeństwo. Mnie też jeszcze do niedawna mówiono, że nie potrzebuję żadnego psychiatry, a już na pewno bez sensu brać leki. No bo wiecie, wystarczy trochę sportu, ciekawe hobby i nie myślenie o złych rzeczach. I wam przejdzie. I nie mam za złe osobom, które bagatelizowały mój problem, bo ja sama długo ukrywałam, jak jest źle. Bo nie chciałam okazać słabości. Bo to wstyd pokazać, że coś ci dolega, a już w szczególności jeśli to ma związek z głową. Ale wiecie co, to są wszystko bzdury. Tak jak to nie jest wstyd, kiedy ma się chory jakiś narząd, tak to nie jest wstyd, kiedy ma się problemy z głową. Dlatego, kiedy czujecie, że coś się dzieje, idźcie od razu po pomoc i nie zwracajcie uwagi na to, co mówią ludzie. A będą wam mówić. Będą wam mówić, że przesadzacie, że cudujecie i, że macie głupie problemy. Społeczeństwo będzie wam wciskać, że jak idziecie do psychiatry, to jesteście świrami i patologią. Ale to trzeba olać. Zasługujecie na pomoc i na bycie szczęśliwymi. Na swoim monitorze przykleiłam sobie kartkę z trzema podpunktami: "1. Kochasz siebie! 2. Jakby coś się działo, zawsze uzyskasz pomoc. 3. Jesteś silna i dasz radę!" Czy to zawsze pomaga? Nie zawsze, ale liczę na to, że z czasem będzie pomagać częściej, a któregoś dnia może w ogóle nie będę potrzebować tej kartki. I wiem, że będzie jeszcze wracać coś, co ja nazywam "złą fazą", kiedy będę tracić wiarę we wszytko i będzie mi się wydawało, że nie ma dla mnie żadnego ratunku, ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Ważne, żeby korzystać w pełni, kiedy jest "dobra faza" i ładować baterie.

Jest jeszcze jedna rzecz, co do której chciałam was prosić o radę. Już od dawna rozważam zapisanie się na kurs chorwackiego, ale ciągle zwlekam, bo mam wątpliwości, czy dam radę, a kurs rusza już w najbliższy czwartek i dużo czasu na decyzję nie zostało. Lekcje są online, więc mogłabym mieć poczucie bezpieczeństwa we własnym domu, a z drugiej strony boję się presji, bo jednak to spora suma pieniędzy, a ja mam myśli w stylu: "co jeśli akurat wtedy dostanę zwały i nie dam rady" albo "co jeśli znowu stracę wiarę i poczucie jakiegokolwiek sensu". A z drugiej strony może to by właśnie dało mi jakieś poczucie sensu? Moja niestabilność jest tutaj problemem, ale z drugiej strony coś trzeba robić z życiem.

poniedziałek, 8 lutego 2021

W końcu to się stało

 Jeszcze do niedawna myślałam sobie, że ja to w sumie mam życie, które mnie rozpieszcza i jestem nieźle rozpuszczona skoro nie umiem go docenić. Czasem wpadałam w doły, bo coś mi nie pasowało, czułam, że jestem nieco rozchwiana emocjonalnie, ale kiedy gorsze chwile mijały, okazywało się, że w zasadzie to wszystko układa się po mojej myśli i chyba jestem jakaś głupia, że coś mi nie pasuje, albo narzekam. Czasem bałam się różnych rzeczy, chociaż nic złego się tak naprawdę nie działo. Na zdrowie w sumie też nie mogłam narzekać i czasem myślałam sobie, że nie może być wiecznie tak dobrze, że coś w końcu się stanie, coś mnie w końcu dopadnie, że przestanę cieszyć się normalnym życiem. Ale kiedy, co... jak to będzie?

Zaczęło się od bólu zębów. Myślałam, że wystarczy tylko załatać dziury i już będzie po problemie. Ale problem nie mijał, zrobiłam prześwietlenie i okazało się, że mam starte zęby i zanikające kości. Wszystko efekt nerwicowego zaciskania szczęki, którego nawet nie byłam świadoma. Sposobem na to jest chodzenie w szynie relaksacyjnej, którą mam już od ponad tygodnia, ale czy to szybko rozwiązuje problem? Nie. To miesiące dochodzenia do siebie. Na domiar złego częste doświadczanie bóli doprowadziło mnie do depresji i stanów lękowych, które obecnie próbuję leczyć tabletkami i terapią, ale to również długi proces i nie wiem jak będzie.

Czasem mam lepsze dni, takie kiedy czuję się jak człowiek i jestem dobrej myśli, kiedy mówię sobie, że dam radę i kiedyś wróci normalne życie. Ale są też ciężkie dni, kiedy zaczynam się bać i wątpić czy dam radę i czy kiedykolwiek z tego wyjdę. W ostatnim tygodniu była pewna poprawa, ale to nie jest stała sytuacja. Nigdy nie wiem, co będzie następnego dnia, lepiej czy gorzej? Wiem jedno, wreszcie uświadomiłam sobie jak bardzo nie doceniałam normalności, jak wielu rzeczy nie rozumiałam, na jakie głupoty narzekałam.

Nie piszę tego wszystkiego, żeby się nad sobą użalać i wzbudzać waszą litość. Piszę to, ponieważ chciałam się czymś zająć, zrobić coś konstruktywnego i przy okazji wytłumaczyć swoją niską aktywność na forum. Może powinnam pisać częściej? Początkowo myślałam, że napiszę o tym, jak już będzie wszystko dobrze i potraktuję to jedynie jako złe wspomnienie, ale uświadomiłam sobie, że nie mam zielonego pojęcia, kiedy to minie. Może za tydzień już będzie dużo lepiej, może za miesiąc, a może za pół roku, a może... Nie. Nie uznaję słowa "nigdy". Muszę dać radę, muszę. Ktoś kto borykał się z czymś dużo poważniejszym, powie, że to nic takiego, ale dla mnie to największe wyzwanie w moim dotychczasowym życiu.

niedziela, 13 grudnia 2020

Dobre rzeczy - cz. 4 - świąteczne ozdoby

 Najbardziej w świętach lubię dwie rzeczy - szykowanie pyszności oraz dekoracje. Tak, wiem, płytka ze mnie osoba, ale właśnie takie coś daje mi radość. Uważam, że powinno się to robić przynajmniej 4 razy w roku, na każde przesilenie, oczywiście w wersji dostosowanej do sezonu, ale to temat na dłuższy wywód, a nie o tym dziś chciałam napisać, więc skupię się na tych ozdobach, które wszyscy dobrze znamy.

Zawsze lubiłam świecące się rzeczy i dalej tak mam, więc światełka na choinkę to podstawa. Ogólnie jestem dość pedantyczna jeśli chodzi o dekoracje, wszystko musi do siebie pasować stylem i kolorem. Wolę światełka jednolitej barwy oraz proste bańki bez obrazków, co najwyżej jakiś brokat może na nich być. Aczkolwiek mam dwie takie fikuśne, które bardzo lubię, bo dostałam je w prezencie: kotek i statek. Mimo fantazyjności barwy mają dość jednolite, bo srebrno-złote i to mi idealnie pasuje, bo w salonie lubię mieć choinkę w tych kolorach. Do sypialni wstawiam sobie taką w żywszych barwach, ale też z dość skromnymi ozdobami. Najbardziej lubię robić sobie siestę przy zaświeconej choince. To takie super odprężające.

Ogólnie lubię patrzyć co się gdzie świeci, nawet w oknach domów. Spacer ulicą, gdy można podziwiać ładne światełka jest dużo przyjemniejszy niż normalnie, mimo chłodu, którego tak nie lubię. Czasem zastanawiam się, jak to jest obchodzić święta w Australii, gdzie jest wtedy lato. Czy ozdoby tam są bardziej dostosowane do sezonu letniego... ach, no i znowu wchodzę w temat dekoracji na inne przesilenia. Cóż, może napiszę o tym coś więcej w innej części. W każdym razie ja nie potrzebuję białych świąt. Ważne, żeby świeciło się dużo ładnych świateł.

piątek, 27 listopada 2020

Dobre rzeczy - cz. 3 - Minecraft

 Tak się składa, że ostatnio wróciła mi faza na Minecrafta i nie jest to coś niezwykłego, ponieważ dzieje się tak średnio co kilka miesięcy. To jest gra, która się nigdy nie nudzi. To znaczy, może się znudzić tymczasowo, jak na przykład zrealizuję jakiś pomysł i nie mam nowego, ale wystarczy zrobić sobie przerwę i prędzej czy później na pewno pojawi się kolejny. Do tego do MC co jakiś czas wychodzą nowe aktualizacje, więc jak się wraca do gry po dłuższej przerwie, zawsze czuć powiew świeżości.

To co najbardziej lubię w tej grze to fakt, że można samemu decydować, jak chce się w nią grać. Nie ma tak, że coś trzeba, albo że gra każe ci postępować w określony sposób. Istnieje całkowita dowolność i to mi bardzo odpowiada, bo nigdy nie lubiłam, jak mi się coś narzuca. W zależności na co mam ochotę mogę grać na trybie kreatywnym i tylko budować, albo robić sobie survival. Do tego istnieje możliwość wygenerowania określonego typu świata i tu się zaczyna prawdziwa radocha. Wiadomo, po tylu latach grania klasyczna rozgrywka może się znudzić i szuka się wtedy nowych wyzwań. Lubię sobie tworzyć światy, które wyglądają jak obce planety. Grałam już kiedyś na pustynnej planecie, na planecie wyglądającej jak Księżyc, a teraz gram na planecie pokrytej zamarzniętym oceanem. Do tego jak gram na trybie przetrwanie, lubię sobie wymyślać do tego fabułę. Np. że jestem rozbitkiem na obcej planecie, albo że mam misję z Ziemi, żeby założyć kolonię na nowym świecie. Ta gra jest jak klocki lego, działa na wyobraźnię i to jest takie super. Mam tylko żal, że zostały uproszczone ustawienia w tworzeniu nowych światów i nie da się już tak naudziwniać jak kiedyś. Nie rozumiem tego. Ale nie będę narzekać, bo to seria o dobrych rzeczach. A dobre jest to, że wreszcie chce mi się w coś grać. I wiem, że pewnie za jakiś czas znowu mi się znudzi i znowu będę czekać kilka miesięcy, żeby wrócić do MC, ale to nic nie szkodzi. Fajne jest to, że po dłuższej przerwie można odpalić swoje stare projekty i wtedy nawet samo zwiedzanie daje mnóstwo radości.

środa, 18 listopada 2020

Dobre rzeczy - cz. 2 - Społeczność forumowa

 Nie chodzi mi o samo forum, ale o grupę osób, które je tworzą. Ostatnio i tak nic nie czytam, ani nie piszę, więc na ten moment sama twórczość zeszła na drugi plan, ale ludzie pewnie nigdy mi się nie znudzą. Tak naprawdę bez nich to forum nie miałoby żadnego sensu. Dla nich chce mi się je odwiedzać. Wiem, że zawsze mogę na nich liczyć, jeśli chcę o czymś porozmawiać. Czasem może mam wrażenie, że nie udzielam się wystarczająco często, ale nawet jeśli nic nie piszę, to jestem obserwatorem i samo czytanie rozmów innych potrafi poprawić mi humor. Czasem się zdarza, że ktoś kogoś zirytuje, ale to nic, zawsze się jakoś potem dogadujemy.

Może kiedyś uda się jeszcze urządzić jakieś spotkanie forumowe. Nie musi być w moim mieście, jest wiele miejsc w Polsce, które chciałabym jeszcze odwiedzić. A nawet jeśli nie spotkamy się wszyscy osobiście, to nic nie szkodzi, bo wspólna rozmowa na forum też daje dużo satysfakcji. Może to mnie trochę ogranicza, bo jakoś tracę potrzebę udzielania się w internecie gdziekolwiek indziej, ale taka już jestem i na ten moment wystarczy mi ta mała garstka osób, do których mam zaufanie. Mam nadzieję, że pozostaniemy w dobrych stosunkach na długie lata.

środa, 11 listopada 2020

Dobre rzeczy - cz. 1 - kanał Roberta Makłowicza

 Nie jestem odosobniona w twierdzeniu, że przeniesienie się Makłowicza na YouTube, to jedyna dobra rzecz, która się wydarzyła w pandemii. No... pewnie nie jedyna, ale wiecie, o co mi chodzi. Nawet jeśli nie jesteście fanami, to chyba większość z was przyzna, że Robert Makłowicz to klasa sama w sobie. Jego kanał jest mi osłodą od samego początku jego istnienia. Co tydzień w piątek o godzinie 17 pojawia się coś wyczekiwanego, coś na początek weekendu i na pocieszenie w tym trudnym okresie. Nawet jeśli podróże na jakiś czas muszą zostać wstrzymane, mnie to nie przeszkadza, jeśli pan Makłowicz dalej będzie kontynuował swoją serię, chociażby z domu. Może cały odcinek przegadać o czymkolwiek, nie dbam o to, i tak się zawsze dobrze słucha.

Cieszę się, że po raz kolejny widzimy dowód na to, że telewizja tak naprawdę to przeżytek, który nie ma już nic do zaoferowania. Nie potrzeba jej, żeby móc oglądać swoich idoli. Mało tego, uważam, że taki kanał jak ma właśnie Makłowicz jest dużo wartościowszy od tego, co oferowała telewizji, bo nikt nie narzuca mu wizji, nic nie musi być wyreżyserowane, widać tu przede wszystkim pasję i prawdziwość. I oczywiście nietaktem byłoby nie podać linku do tego arcy interesującego kanału: https://www.youtube.com/channel/UCCT_JGIn9I9FS6OTzzqWEew

Pewnie powinnam napisać coś więcej, ale prawdę powiedziawszy, czy jest to potrzebne? Kanał broni się sam. Jeśli chcecie poznać nowe potrawy, nowe miejsca i może samemu nauczyć się coś ugotować, albo po prostu chcecie posłuchać kogoś, kto ładnie opowiada, to jest to miejsce dla was. Kto wie, może kiedyś ja również odwiedzę miejsca, pojawiające się w niektórych odcinkach.

poniedziałek, 9 listopada 2020

Nie mam pomysłu... a może jednak...

 Przyznam szczerze, że ostatni rok był dla mnie twórczym dnem i nie jest to tylko związane z pandemią. Pamiętam czasy, kiedy nawet na wakacjach potrafiłam mieć taką wenę, że zamiast spędzać czas na zewnątrz i integrować się z ludźmi, wolałam siedzieć i pisać. Teraz, jak jest wręcz wskazane, żeby siedzieć w domu, to nie mam weny absolutnie na nic. Co prawda zdarzały mi się małe przebłyski pomysłów na to, co można by wrzucić na bloga, ale za każdym razem, po bardzo krótkim czasie dochodziłam do wniosku, że w sumie to bez sensu, że po co, nie chce mi się, nie mam ochoty się dzielić przemyśleniami itp. I nie ukrywam, że tym razem też przychodziły mi do głowy myśli, żeby sobie darować, ale stwierdziłam, że nie, chcę wreszcie coś napisać na blogu, choćby to miało być mega niekonstruktywne.

Generalnie pomyślałam sobie tak: po co się skupiać na złych myślach? Oczywiście, czasami trudno jest nie mieć doła i chyba ostatnio każdy z nas dość często ma gorsze dni, ale mimo wszystko można chociaż spróbować wyłapać te dobre rzeczy... Tak, w ten sposób chcę nazwać nową serię postów (jeśli wypali) na blogu: dobre rzeczy. Każdy taki post byłby poświęcony jakiejś rzeczy, którą lubię i która mnie pociesza. To może być cokolwiek, ulubiona potrawa, dobre miejsce na podróż, gra, film, jakieś pozytywne wydarzenie. Nie zamierzam narzucać sobie żadnych sztywnych ram, jak często ma się taki post pojawiać. Po prostu za każdym razem, jak przyjdzie mi ochota. Skoro w mojej głowie panuje chaos, to niech ten blog składa się z chaotycznie pojawiających się, chaotycznie napisanych postów, ale o czymś dobrym. Napiszcie mi, co o tym myślicie? I może przy okazji byłby to dobry moment, żeby odświeżyć wygląd bloga.